16 lut 2021

W piątek doszkalał się lawinowo, w sobotę zginął pod śniegiem. Poruszający wpis instruktora i ratownika

Przeczytajcie garść przemyśleń po sobotnim, tragicznym wypadku lawinowym pod Kopą Kondracką. Ich autorem jest Jakub Brzosko – ratownik TOPR, przewodnik tatrzański i instruktor narciarstwa wysokogórskiego – który dzień poprzedzający wypadek spędził w Tatrach z jednym ze zmarłych.

 

Przypomnijmy: 13 lutego troje polskich skialpinistów spadło z lawiną południowymi zboczami Kopy Kondrackiej. Dwie osoby zginęły, trzecia zdołała odkopać się i przejść przez grań do Doliny Kondratowej. Więcej o przebiegu i okolicznościach tego wypadku przeczytacie TUTAJ.

Jedną z tragicznie zmarłych osób jest Krzysztof Ślęzak – sportowiec, triathlonista, twórca znanej marki S’portofino. Jego bliscy założyli w internecie zrzutkę, z której środki przekazane zostaną Fundacji Ratownictwa Tatrzańskiego TOPR. Jest ona dostępna TUTAJ. Dzień przed tragedią, czyli piątek, Krzysztof spędził w górach doszkalając się pod względem lawinowym. Towarzyszył mu Jakub Brzosko, który zamieścił warty przeczytania tekst:

„Jest piękny poranek w Zakopanem, pije kawę, Tatry za oknem mienią się swoim pięknem. Dookoła cisza. Nie tylko ta w domu, ale również ta w głowie. Cisza, po tym kiedy ginie ktoś kogo znałeś, z kim kilkadziesiąt godzin wcześniej rozmawiałeś, śmiałeś się. Cisza, która jest niemym krzykiem i niezgodą na to co się wydarzyło. Mogę jedynie napisać to, co działo się w piątek, czyli dzień przed feralnym dniem.

Jednocześnie piszę ten tekst, bo obserwuję w sieci rosnące popisy erudycji komentatorów, przemądrzanie się i dawanie dobrych rad, bądź uwag. Nie róbcie ludzie tego. Nikogo z nas, tam gdzie zdarzyła się lawina – nie było. Więc bądźcie cicho. Przez szacunek dla zmarłych i żywych.

Krzysia poznałem w piątek rano w Kuźnicach. Od kilku dni korespondowaliśmy zastanawiając się nad tym co można ewentualnie zrobić w Tatrach w podanym przez niego terminie. Analizując sytuacje lawinową, oraz pogodową, nie miałem dobrych wieści dla niego. To jedno.

Po drugie jako przewodnik zawsze chce kogoś poznać, sprawdzić jego umiejętności, kondycję, przygotowanie na wyprawę w góry, zanim podejdziemy do jakichś bardziej ambitnych celów. Przez telefon rozmawialiśmy o ewentualnych opcjach, jeśli nie uda się jakaś skitura to popracujemy nad bezpieczeństwem w górach, poćwiczymy z ABC. I tak też się stało. Cieszyłem się z tego rozwiązania bo bardzo niskie temperatury (nawet około -20 stopni), dużo nawianego śniegu przenoszonego przez wiatr, brak widoczności, nie napawały mnie optymizmem.

Tego piątkowego poranka postanowiliśmy ruszyć na Hale Gąsienicową, a potem w zależności od pogody, ruszyć dalej. Krzysiu i jego przyjaciel Konrad, okazało się, że mają świetną kondycję i w około 1 godz. 45 minut wyszliśmy z Kuźnic do Murowańca. Zjedliśmy naleśniki z serem, wypiliśmy kawę. W rozmowie Krzysiek opowiadał o swoich pasjach, o czasie jaki spędzał z różnymi ludźmi w górach, także przewodnikami IVBV, o swoich szkoleniach, planach. Rozmawialiśmy o Islandii, która potwierdzam, że jest pięknym miejscem na ziemi. Prowadziliśmy luźne i serdeczne rozmowy, z których także wywnioskowałem, że zdecydowanie Krzysiek jest doświadczonym w górach człowiekiem, znakomitym narciarzem, który od dziecka jeździł na Kasprowym Wierchu z rodzicami. Konrad – także sportowy typ, swego czasu olimpijczyk – żeglarz, także świetny narciarz, o zakopiańskich korzeniach, także dzielił się swoimi ciekawymi uwagami ze świata sportu.

Postanowiłem aby potrenować z chłopakami w rejonie Hali obsługę i działanie z ABC, przeanalizować algorytm działania z podziałem na 3 fazy poszukiwania, pamietam jak powtarzaliśmy sobie numery do TOPR, jak rozmawialiśmy o tym aby zawsze przed ruszeniem z pomocą zadzwonić do służb ratunkowych, a potem trenowaliśmy zasypania człowieka w lawinie i sprawne odnalezienie poszkodowanego. Trening, trening, trening. Stara, dobra zasada. Cieszyłem się, że chłopaki bardzo dobrze sobie radzili podczas ćwiczeń, rozmawialiśmy o sprzęcie jakim dysponowali (Krzysiu miał nowoczesny detektor Mammut Baryvox, Konradowi sugerowałem zmianę detektora na inny model), rozmawialiśmy o tym jak byli ubrani, wyciągaliśmy wnioski i analizowaliśmy co można zrobić lepiej (zasugerowałem Konradowi aby nie tylko zmienił kurtkę, ale i rękawiczki miał lepsze). Krzysiu w pewnej chwili powiedział mi, że ma problemy z wychładzaniem się dłoni, więc zmienił sobie cienkie rękawiczki na grubsze rękawice.

Cieszyło mnie, że Krzysiu jest zaopatrzony w lawinowy plecak ABS – zdecydowanie był świadomy tego co robi w górach, dbał o własne bezpieczeństwo i innych osób będących z nim w górach (przez telefon pamiętam jak mówił jak ważne jest trenowanie z ABC aby sobie odświeżać wiedzę i umiejętności). Generalnie – tego dnia postanowiliśmy po ćwiczeniach ruszyć na Kasprowy Wierch, i to było absolutne maximum tego co chciałem z nimi zrobić. Kiedy staliśmy na Hali, w rejonie stacji IMGW omawialiśmy warunki w górach, obserwowaliśmy teren. Przez cały dzień mówiłem o tym, że są czujne warunki, że są nawiane depozyty, że ta bardzo ujemna temperatura jest niekorzystna i uniemożliwia wiązanie się warstw śniegu, że brak widoczności to bardzo istotny czynnik wpływający na ryzyko (musimy wiedzieć co jest nad nami, co jest pod nami); generalnie byłem zdystansowany do pomysłów dalszych eskapad (a widziałem, że Krzysiek zdecydowanie jest „głodny” jakichś większych wypraw czy mocniejszych doznań). Rozmawialiśmy o stopniach lawinowych (tego dnia było 2 – ka, choć w moim odczuciu tendencja była rosnąca – głównie dlatego, że delikatny opad śniegu z wiatrem, ale przy bardzo niskiej temperaturze, był bardzo niekorzystny). Analizowaliśmy niekorzystne wystawy (wszystkie sektory były niekorzystne, bodaj wieczorem pojawiła się informacja o pn i wsch sektorze korzystnym, ale już następnego dnia ponownie wszystkie sektory były na szaro oznaczone). Ale w pełnej zgodzie, w świetnym tempie około 40 minut z Hali, wydostaliśmy się na szczyt Kasprowego Wierchu. Temperatura jak w Karakorum, pamiątkowa fota, i zjazd. W Kotle Goryczkowym mogłem ocenić technikę jazdy moich „podopiecznych” – naprawdę świetnie sobie radzili. Krzysiu bardzo pewnie, dynamicznie i z dobrą techniką sunął w dół. Do samych Kuźnic chciał mnie wyprzedzać podczas zjazdu, widać było, że ma w sobie „ogień” i chęć rywalizacji.

W Kuźnicach rozstaliśmy się, mówiąc o tym, że może się jeszcze kiedyś spotkamy, wyściskaliśmy się. Krzysiek powiedział, kto jutro ma przyjechać i że chcą jakoś podziałać w Tatrach. Jeszcze raz wspomniałem o słabych warunkach i żeby uważali.

Następnego dnia (sobota) poszedłem ze swoimi klientami także na skitury. Zaobserwowałem dużo więcej nawianego śniegu. Około południa byliśmy na Hali Gąsienicowej. Widziałem ślady nart z naszego wczorajszego szkolenia – uśmiechnąłem się do nich na wspomnienie dobrych i ważnych chwil. Tego dnia pod wieczór dowiedziałem się od bliskich Krzysia, że nie wrócili. Natychmiast powiedziałem, aby odezwali się do TOPR, że to może być groźna sytuacja…

Nie ma Krzysia i drugiej osoby, został jeden z trójki z lawiny, która zeszła z Kopy Kondrackiej. On wie co się stało. Absolutnie nie będę się podejmował komentowania tego i analizowania.

Jedyne co mogę napisać, to to, że sam wiele, wiele lat temu zagubiłem się zimą w chmurach i mgle w rejonie Suchego Wierchu Kondrackiego. I mogę z autopsji powiedzieć, jak bardzo mój błędnik był zdezorientowany. Kiedy podjąłem tych wiele lat temu decyzje o zejściu, w śnieżycy, w braku widoczności, byłem pewien, że kieruje się na Słowację. Gdy zszedłem poniżej pułapu chmur, zobaczyłem światełko ze schroniska na Hali Kondratowej. Walczyłem o życie wtedy. Tamto światełko było najpiękniejsze na świecie.”

Tagi: bezpieczeństwo Kopa Kondracka lawina lawiny wypadek


Powiązane artykuły