27 maj 2017

Jak zmienić swoje życie po czterdziestce. Polka rusza na Mount Everest

Jak zmienić swoje życie po czterdziestce. Polka rusza na Mount Everest

„W życiu jak w górach – jak się zatrzymasz, to już nie ruszysz” – mówi Rita, która udowadnia, że każde marzenie jest do spełnienia. I rusza na najwyższy szczyt świata.

 

Rita Bladyko poszła już na Mont Blanc (4810 m), Kilimandżaro (5895 m) i Aconcaguę (6960 m), a w przyszłym roku rusza na Mount Everest. I może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie jeden szczegół – Rita ma 48 lat i wspina się dopiero od 4. Kiedy odchowała syna, postanowiła wreszcie spełnić swoje marzenie. Aconcagua pojawiała się w jej snach od 35 lat. Historia tej wyjątkowej kobiety porusza, motywuje i trochę zawstydza – bo Rita nie zna słów „nie chce mi się”.

Jak to będzie?

Wyprawa na Czomolungmę jest największym – jak do tej pory – wyzwaniem, przed którym stanęła Rita. Ale jak sama mówi – nie ze względu na wysokość, tylko dużo bardziej przyziemne powody. Wspinaczka tego typu to koszt około 30 000 funtów: na opłaty, przejazdy, ekwipunek. Bank nie chce pożyczyć takiej kwoty, więc Rita była bliska rezygnacji. Wtedy do akcji wkroczyła najlepsza przyjaciółka, która zorganizowała zbiórkę Rita following the dream i opowiedziała o planach wszystkim, którzy chcieli słuchać.

A takich znalazło się wielu – bo Rita Bladyko to niezwykła i inspirująca osoba, której determinacja sprawia, że chcemy natychmiast ją naśladować. – Jeśli ja mogę, to może każdy – mówi skromnie moja rozmówczyni, która wydaje się zupełnie nie doceniać siły, z jaką jej losy działają na wyobraźnię innych.

Poniżej wywiad z Ritą przeprowadzony przez Ilonę Dekę z portalu www.anglia.today

 

Ilona Deka: Co się stanie, jeśli nie uda się zebrać środków na wyprawę na Mount Everest? Będziesz przeżywać rozczarowanie?

Rita Bladyko: Nie, bo takie jest życie. Do tej pory jestem trochę w szoku, bo ja nie myślałam, żeby to nagłaśniać, cały czas robiłam to wszystko tylko dla siebie. Kiedy moja przyjaciółka wymyśliła zbiórkę i miałam pierwszy odzew, bardzo się zestresowałam. Nie myślałam, że ktoś się zainteresuje moją wyprawą, chciałam po prostu wziąć kredyt. Byłam w banku, gdzie chcieli mi dać 10 tysięcy – to starczy na ekwipunek. A ja nie znoszę prosić o pomoc, bo zawsze radziłam sobie ze wszystkim sama.

I.D.: Skąd w ogóle pomysł na Mount Everest?

R.B.: Kiedy zdobyłam Aconcaguę – moje marzenie – to nie wiedziałam, co dalej. Są oczywiście ośmiotysięczniki w Himalajach, więc pomyślałam: dlaczego nie? A jeśli mam już wejść na 8000 metrów, to czemu nie na 8800? Teraz za miesiąc wystąpię w bikini na Elbrusie i zjadę z niego na jabłuszku, a potem jeśli wejdę na Everest – to wtedy pójdę na K2. Na szczęście jest tyle szczytów, że starczy mi na całe życie.

I.D.: Ale przecież wcześniej w ogóle się nie wspinałaś, więc dlaczego w wieku 44 lat – dość późnym jak na rozpoczynanie wspinaczki – nagle zdecydowałaś się to zrobić?

R.B.: Zaczęłam 4 lata temu, wtedy poznałam osobę, która przeważyła szalę i przekonała mnie, że oczywiście – można mieć rodzinę i o nią dbać – ale dlaczego rezygnować z samej siebie…? Podobno nigdy nie jest za późno. Ja zawsze marzyłam, żeby być przewodnikiem w Tatrach – ale teraz już wiek mi na to nie pozwala, przygotowania wymagają około 5 lat. Ja już nie mam tyle czasu.

I.D.: Więc skończyłaś na najwyższych górach świata? Kiedy to się przerodziło ze spacerowania w coś naprawdę poważnego?

R.B.: Tu w Anglii poznałam hikerów, którzy chodzili między innymi na Snowdon. Byli wśród nich tacy, którzy zawsze wybierali najtrudniejszą drogę – no to dołączyłam do nich. Na pierwszym odcinku Snowdon stwierdziłam, że ja już więcej nie idę. Mam lęk wysokości, a stoję na kamieniu, z którego mogę tylko spaść 200 metrów w jedną, albo 200 metrów w drugą stronę. Nie wiedziałam, jak mam się dalej ruszyć. Co krok stawaliśmy, bo wszystko się chwiało. To była taka potworna adrenalina, że kiedy już to przeszłam, już mi się udało – to chciałam zrobić to znowu. Potem już tak zostało. To było coś wspaniałego – od tamtej pory chciałam już tylko wyżej i wyżej.

I.D.: Ale od Snowdon do Mount Everestu jeszcze przecież daleko…

R.B.: Ten znajomy, który mnie tak zmotywował, powiedział mi, że Kilimandżaro wcale nie jest takie trudne – tylko wysokie. No więc chciałam sprawdzić, jak organizm się zachowuje na takiej wysokości. Było super! Właśnie dlatego stwierdziłam – dobra, to teraz wreszcie czas na moje marzenie, czyli Andy!

I.D.: I jak to godzisz w praktyce? Masz już trochę wyjazdów za sobą, a one bywają długie.

R.B.: Pracuję w branży fashion, więc czasami jestem zupełnie wyłączona z życia. Pracuję praktycznie 24/7, przez 4 miesiące – ale dzięki temu potem mam trochę luzu. Rozmawiam z szefem i załogą i jakoś się udaje. Rodzina też zaczęła żyć własnym życiem, syn zaczął studiować – ma 19 lat, więc teraz jestem wolna.

To, co ludzi powstrzymuje od realizacji marzeń, to ten tryb rodzina-praca-rodzina-praca. Wcześniej też się obawiałam zmian, planowałam przynajmniej na miesiąc do przodu. Teraz się już nie boję. Praca jak nie ta, to będzie następna. Dom czy rzeczy materialne – dziś ich nie masz, jutro możesz mieć albo odwrotnie. Jutro i tak przyjdzie – więc jakie to ma znaczenie? Nie można dawać się przygnieść, trzeba iść do przodu.

I.D: I rodzina też tak myśli? Nie protestowali?

R.B.: Ale ja po prostu postanowiłam – w tej chwili żyję dla siebie. Ja chcę to robić! No i nie było sprzeciwu. A dalsze otoczenie – też wszyscy popierają! Ludzie mają już dość tych negatywnych wieści, więc cieszy ich coś takiego. A jak ktoś chce z nami jechać, to można, jest oferta!

Tylko moja mama jeszcze nie wie. Muszę do niej zadzwonić, ale ciężko mi powiedzieć, bo się boję. Rodzeństwo ją przygotowywało na te wieści, ale chyba nie załapała.

I.D.: To bedzie najtrudniejszy moment?

R.B.: Tak! Na pewno mi powie, żebym sobie usiadła przed telewizorem i obejrzała góry. A ja już Everest widziałam 5 razy. Nawet szyłam im kostiumy do filmu!

I.D.: Czy dużo jest kobiet, które się wspinają?

R.B.: Bardzo dużo, w tej chwili naprawdę jest dużo. Ja idę na Everest z samymi mężczyznami – jeszcze nie zapisała się żadna kobieta, może dołączy. Ale nie liczy się płeć, tylko więź grupowa.

Żeby wchodzić, ja muszę być w górach szczęśliwa. Nie mogę zdobywać gór z ludźmi, którzy są zbyt poważni, traktują szczyt jako jakiś wymóg, obowiązek, motywuje ich niezdrowa ambicja. Im to przynosi straszny wysiłek, zmęczenie, czują się zobowiązani, żeby coś komuś udowodnić. A dla mnie to czysta przyjemność: oczywiście muszę to zrobić – ale dla siebie.

I.D.: Tylko 4 lata od zera do najwyższego szczytu świata – wydaje mi się, że to bardzo szybko.

R.B.: Jest to szybko, ale czuję się na siłach. Wcześniej na innych górach wątpiłam. Młodzi, dobrze zbudowani ludzie nie dawali rady i zostawali w tyle. Mówiłam nie, nie mogę, nie dam rady skoro oni zostali. Ale wtedy znajomy powiedział mi: No co ty Rita, jeszcze przecież tylko 2 godziny! No to idę.

Oczywiście, że ja też się męczę. Ale kiedy się wspinam i już nie mogę oddychać, to wciąż się cieszę. Jest ciężko, ale za każdym razem jak przystanę na 10 minut, to mnie to tak motywuje i wystarcza mi na kolejne dwie godziny. Inni wspinacze nauczyli mnie, że żeby dobrze iść po górach to w trakcie każdego kroku trzeba trochę odpocząć. To jedyna droga, żeby dojść na szczyt – krok po kroku.

I.D.: Treningi codziennie? Do Mount Everestu trzeba być świetnie przygotowanym.

R.B.: Codziennie trenuję, od 4 lat każdego dnia. Na ten moment już nawet się nad tym nie zastanawiam. Nawet jak jestem bardzo zmęczona czy wracam po północy z pracy, to chociaż na 10 minut. Wnoszę plecak na 7 piętro. Mówi się, żeby zabierać 15 kilo, ale ja mam 20, bo w górach będzie trudniej niż na klatce. Teraz to już mnie nawet nic nie boli. Wchodziłam z ludźmi, którzy musieli za mną biegać – byli w wieku mojego syna, ale brakło im regularnego treningu.

I.D.: Bliskich to nie frustruje, że trudno dorównać Ci tempem?

R.B.: Zawsze taka byłam. Determinacja nie przyszła mi tak nagle, zawsze byłam uparta, ale wcześniej nie skupiałam się na sobie. Ten moment przyszedł dopiero 4 lata tamu. Ja lubię robić wszystko szybko. Nie zastanawiam się i nie daję sobie opcji wyboru – biorę najtrudniejszą drogę i koniec.

Najważniejsze dla mnie jest bycie sobą, nie potrzebuję komuś imponować. Ja chcę pokazać tylko sobie. Chcę doświadczyć i spróbować czy mogę. A jeśli ja mogę, to każdy może. Tylko najważniejsza jest determinacja. A jak nie mogę ze względu na niezależne ode mnie czynniki – to trudno. Nie mogę od nikogo wymagać, żeby coś robili specjalnie dla mnie. Jeśli się nie uda iść na Mount Everest, to po prostu ruszam dalej.

I.D.: Czego się najbardziej obawiasz?

R.B.: Nie wiem, dla mnie to nie jest wyczyn iść w góry. Dla mnie wyczynem jest poprosić kogoś o coś. Zawsze starałam się być samodzielna i nie wiem, jak prosić, nie lubię brać od innych.

A boję się tylko zatrzymać. To jest tak samo w górach i w życiu – jak się zatrzymasz to trudno jest ruszyć.

I.D.: Więc to stąd czerpiesz tyle energii – z siły rozpędu?

R.B.: Tak, ale też od innych. Młodzi Polacy, których spotykam na szlaku mówią: O, ty byłaś tu i tam, to osiągnęłaś, jak to będzie, kiedy ja zrobię to samo…? Ja sama nie sądzę, że zrobiłam coś imponującego – to bardziej oni mnie inspirują. Ci młodzi ludzie, którzy mają odwagę skoczyć na głęboką wodę. Dlaczego nie zrobić czegos, co chcesz zrobić? Jutro może być późno.

I.D.: Zauważyłam, że wyruszysz na Mount Everest z samymi Polakami. Ty sama jesteś daleka od narzekania – a zgadzasz się ze stereotypem, że Polak jest skwaszony, zdenerwowany i kręci nosem?

R.B.: Zupełnie tak nie uważam. Znam wielu ludzi – Polaków, którzy w ciągu kilku miesięcy zupełnie zmienili swoje życie. Znam ludzi mieszkających w Polsce, którzy są zadowoleni. A przede wszystkim młodych Polaków, którzy wciąż się rozwijają i idą za wszelką cenę do przodu. Ich nie załamuje to, że nie ma pieniędzy czy coś nie idzie tak, jak powinno. Polacy to są inspirujący ludzie. Każdy narzeka – każdy na świecie – ale ostatecznie częściej wychodzi na postawę „Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma”.

 

Jeśli chcecie wesprzeć Ritę w realizacji jej marzeń, możecie to zrobić TUTAJ.

Tagi: Korona Ziemi marzenia Mount Everest wspinaczka


Powiązane artykuły