07 lis 2018

„W nocy źle się ratuje, przyjdźcie jutro”. Fragmenty książki o ratownikach TOPR

„W nocy źle się ratuje, przyjdźcie jutro”. Fragmenty książki o ratownikach TOPR

Pierwsza część z fragmentami najnowszej książki poświęconej pracy ratowników TOPR.

 

„TOPR. Żeby inni mogli przeżyć” autorstwa Beaty Sabały-Zielińskiej to pierwsza na polskim rynku książka poświęcona ratownikom Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. Premiera książki miała miejsce 30 października i jest już ona dostępna w otwartej sprzedaży TUTAJ.

Dzięki uprzejmości wydawnictwa Prószyński Media mamy dla Was fragmenty książki, które powinny spotkać się z dużym zainteresowaniem. Oto pierwsza część, poświęcona wyjątkowo niecodziennej, dość zabawnej, a przede wszystkim szczęśliwie zakończonej akcji:

„(…) Na szczęście sami poszkodowani najczęściej cieszą się na widok ratowników, a i ratownicy mają wśród uratowanych swoich ulubieńców. Do tej grupy niewątpliwie zalicza się pewna dziewczyna, która wiele lat temu, w nie najładniejszy listopad, wybrała się z Murowańca do Pięciu Stawów Polskich. Niestety, nikomu nie powiedziała, dokąd idzie ani jaką trasą. Tymczasem, gdy podchodziła Zawratowym Żlebem, gwałtownie załamała się pogoda. Zaczął sypać śnieg, Tatry spowiła mgła, przez co zgubiła szlak. Nieświadoma tego, brnęła dalej, wchodząc w północną ścianę Małego Koziego, co ostatecznie skończyło się wejściem na półkę skalną, z której mogła już jedynie wołać o pomoc. Wokół jednak nie było żywej duszy, krzyki trafiły w pustkę, a potem w ciemną pustkę, gdyż nastała noc. Dziewczyna, niewiele myśląc, rozbiła biwak (do wyprawy była solidnie przygotowana), licząc na to, że rano obudzi się w lepszej rzeczywistości. Niestety, o świcie, a potem przez cały dzień śnieg nieustannie sypał. Śpiwór całkowicie przemókł, jedzenie się skończyło i wciąż znikąd pomocy. Dziewczyna przeczekała więc drugą noc, a i przez cały ranek trzeciego dnia nikogo nie mogła wypatrzyć. Na szczęście po południu trochę się przejaśniło, dzięki czemu dojrzała gdzieś nad Zmarzłym Stawem dwie osoby. Natychmiast uderzyła w krzyk tak donośny i tak przejmujący, że turyści bez trudu ją usłyszeli i zaczęli podążać za jej głosem. Tyle że im wyżej wchodzili, tym mniej ją słyszeli; schodzili – krzyk niósł się wyraźnie; wchodzili – zapadała cisza. Zdezorientowani zadzwonili do TOPR-u, twierdząc, że słyszą wołanie o pomoc, że to chyba głos kobiety, ale nie mogą jej zlokalizować, choć wszystko wskazuje na to, że jest gdzieś pod granią.

– Akurat na Hali Gąsienicowej był Tomek Kozica-Zwijacz, leśniczy TPN-u, więc poprosiliśmy go, żeby poszedł zobaczyć, co się dzieje – wspomina Adam Marasek. – My w tym czasie zebraliśmy ekipę, wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy na halę. Tomek wyszedł nad Zmarzły Staw i to samo: podchodzi – słyszy wołanie, idzie wyżej – cisza. Ale dobrze zorientowany w terenie zdołał zlokalizować głos, pomyślał, że to gdzieś ze ściany, na lewo od Zawratowego Żlebu. Poprosiliśmy go, by podszedł jeszcze kawałek i poszukał ewentualnych śladów, my tymczasem wyszliśmy na Zawrat, przeszliśmy granią na Mały Kozi Wierch i stamtąd spróbowaliśmy wołać. Faktycznie – bingo! – odzywa się dziewczyna.

Chwała Bogu, bo już zrobiła się szarówka, noc zaczęła gasić światła, ratownicy więc czym prędzej założyli stanowisko, opuścili się do niej po linie, znajdując wychłodzoną, głodną, ale całą i zdrową pannę, gotową… na kolejną noc w górach. Nie uwierzycie, ale kiedy zjechał do niej pierwszy ratownik, powitała go słowami: „Fajnie, że jesteście, chłopaki, ale w nocy źle się ratuje, więc przyjdźcie jutro!”. Chłopcy nieco zdębieli, niegotowi na tego typu teksty, przez chwilę więc mieli podejrzenie, że dziewczynie zwyczajnie odbiło. Na szczęście szybko odzyskali rezon, pannę zapakowali w uprząż i wyciągnęli do góry.

– Kiedy ją przyjęliśmy, zorientowałem się, że ma dziwny akcent, więc zapytałem, skąd jest – kontynuuje opowieść Marasek. – Okazało się, że to Polka, która w wieku ośmiu lat wyjechała z rodzicami do Kanady. Przetrwała w śnieżycy trzy dni, bo teraz mieszka… na Alasce, gdzie od małego uczą survivalu w ekstremalnych warunkach, podkreślając, że wygrywa tylko ten, kto walczy do końca. Zapytałem, jak doszło do zdarzenia i co właściwie się stało, a dziewczyna chętnie opowiedziała, jak zgubiła szlak, potem jak zobaczyła tych dwóch turystów i jak bardzo się ucieszyła, że ją usłyszeli. Widziała, jak jej szukają, jak podchodzą, ale zaniepokoiło ją, że wyglądają na zdezorientowanych. Nie do końca wiedziała, o co chodzi, ale gdy później zobaczyła kolejnego gościa, który robił dokładnie to samo, wpadło jej do głowy, że być może zwyczajnie trudno ją dostrzec, bo jest ubrana na szaro. Wtedy zaczęła kombinować i zastanawiać się, jak stać się widoczną. I wykombinowała! Miała na sobie czerwony stanik, zdjęła go więc i zaczęła nim wymachiwać, Tomek jednak nadal nic nie widział. W desperacji rzuciła więc nim w jego stronę, licząc na to, że spadnie mu pod nogi, leśnik jednak szukał kogoś na wysokościach i nie dostrzegł bielizny. My za to, schodząc, ujrzeliśmy ją jak na dłoni – czerwony stanik, a jakże, powiewał jak sztandar zwycięstwa na pobliskiej skale. Historia więc z tragicznej zrobiła się komiczna, w każdym razie miała barwny happy end. Po jakimś czasie ojciec dziewczyny przywiózł nam cały karton wina z podziękowaniem za uratowanie córki, zdarzają się więc i takie sympatyczne sytuacje.

Zresztą wcale nie tak rzadko. Są turyści, którzy potrafią być wzruszająco wdzięczni. Obrazki, malunki, kartki, listy z podziękowaniami, wódeczka, koniaczek, brandy, ciasteczka, torty i ciepłe słowo – takie podziękowania, i owszem, trafiają do ratowników. Przychodzą nawet listy i kartki ze słowami skruchy, sprowadzające się do niezbyt eleganckiego, ale jednak trafnego określenia, że po prostu dali dupy. Ludzie bez bicia przyznają się do lekkomyślności i nierozwagi. Na ogół najserdeczniej dziękują na gorąco, w pierwszych godzinach czy tygodniach po zdarzeniu, później wypadek trochę blaknie w ich pamięci, wielu więc po czasie dochodzi do wniosku, że wcale nie było tak źle, jak wyglądało. Ale tak to już jest, że z latami wszystko ulega wygładzeniu i zapomnieniu. Zapominają ludzie, zapominają ratownicy, choć pewne historie zostają w nich na zawsze.”

Zamów książkę

fot.

Tagi: książka ratownictwo TOPR


Powiązane artykuły