„Mijałam dzieci, które się bały”. Poruszająca relacja z minut tuż przed burzą
Zamieszczamy szczerą, robiącą wrażenie relację pokazujące podejście części turystów do zbliżającej się burzy.
Poruszającą relację płynącą z rozmowy na Facebooku zamieścił na swoim profilu fotograf Marcin Kęsek. Jego bliska znajoma, osoba obyta z górami, opisała jak wyglądał jej powrót Doliną Roztoki tuż przed nadciągającą burzą 22 sierpnia 2019 roku, która wkrótce przyczyniła się do jednej z największych tragedii w historii Tatr. Oto jej relacja:
„Wyobraź sobie, że ja też byłam wczoraj w górach. Kiedy przyszła burza byłam już na dole. Oczywiście sprawdziłam prognozy. Rano – zwykłe meteo zapowiadało już deszcz, nie było więc sensu ryzykować. Wyszłam o 5.00 w stronę Doliny Pięciu Stawów. Od 12.00 było widać, że pogoda się zmienia, chmury nachodzą, zaczynają szczelnie opinać granie, zrobiło się chłodniej i ciemniej…Czas uciekać. 13:02 jak w zegarku spadł deszcz, sprawdziłam bo wyciągnęłam wtedy z plecaka kurtkę.
Chwile później pierwszy pomruk, za chwile grzmot…pierwszy, drugi, trzeci…Przy pierwszym zaczęłam biec na dół. Mijałam rodziny z kilkuletnimi dziećmi, a nawet jeszcze mniejszymi, w nosidłach, bez kurtek, maluszki owinięte jakimiś pelerynami za 5zł…i co? No właśnie i nic…Nikt nie zawrócił. Nikt nawet się nie zatrzymał, żeby zastanowić się co dalej, kiedy grzmi tak, że aż krew w żyłach na chwilę zastyga? Mijałam dzieci, które się bały, zaczynały nerwowo pytać rodziców co się dzieje, a oni i tak ciągnęli je do góry!
Wreszcie zahaczyła mnie kobieta z na oko 7-letnim synkiem i pyta jak daleko jeszcze do góry. Zapytałam ją czy kocha swoje dziecko. Popatrzyła tylko na mnie jak otępiała. Kontynuowałam więc, że jeśli tak, to niech schodzi. Burza idzie…ba – ona już tu jest i za chwilę będzie naprawdę nieciekawie. Przystanął jakiś facet i pyta mnie czemu ludzi straszę. A kobieta co? Zwróciła się do chłopczyka „to co (dajmy na to) Szymek, idziemy czy wracamy”. I poszli…
Wiesz jak ja się wczoraj czułam? Jakbym tylko ja widziała co się dzieje…a reszta nie wiem, oślepła, straciła głowę czy nie wiem co jeszcze. Powiem tak – nie będę oceniać nikogo, kto był na Giewoncie, nie wiem jaka była sytuacja, nie było mnie dokładnie tam, ALE gdyby piorun raził tyle osób na przykład pod Siklawą, to bym powiedziała, że stało się to dlatego, że zachowali się jak kretyni. (…)
Ja wczoraj miałam łzy w oczach. Jak grzmiało, lało…już kij z dorosłymi ludźmi, ale te DZIECI…za co? Do góry? Pomimo wszystko ? W imię czego, przejechanych kilometrów, zapłaconego parkingu i biletów? Straconego zdjęcia na Facebooka ? Nie mogłam na to patrzeć, na tą skalę…nieprzejednana skala głupoty, jak owce na rzeź, ja nie wiedziałam wtedy, że coś się stało (dzieje), nikt nie wiedział…ale czułam, że coś jest nie tak.
Ja wiem, że może ja mam większe doświadczenie, lepiej potrafię ocenić sytuację, ale tam naprawdę nie trzeba było eksperta. Już od godz. 12 byłam przekonana, że trzeba uciekać. Rozumiem, że jak ktoś jest w górach raz na rok to mógł tych sygnałów nie widzieć…mimo ze były. Ale jak już leje, grzmi, widać wyładowania???
Przeżywam to wręcz osobiście. Nawet nie to, co się stało….tylko to, co wczoraj widziałam. To było najbardziej przerażające. To, że wszyscy olali sytuację, nie jakaś przyszłą niedoszłą, tylko to, co właśnie w tym momencie się działo.
Gdzie my żyjemy, musi się coś stać, żeby do ludzi dotarło to, że trzeba uciekać? Musi ktoś przy nich zginąć, żeby dotarło, że teraz to jest wreszcie niebezpiecznie i nie idziemy dalej? Nie umiem tego pojąć, to jest dla mnie najbardziej przykre. Próbuje to od wczoraj zrozumieć, staram się… i nie potrafię.
Już pomijam fakt, że temperatura obniżyła się nagle, było to czuć. Nie rozpętał się huragan, ale pojawiły się podmuchy, których nie było wcześniej wcale. Było czuć, że pogoda się zmienia…i zmienia się nagle. Wszystko było. Trzeba było tylko chcieć to widzieć. Więc jak ktoś teraz mówi, że tego się nie dało przewidzieć to po prostu go tam nie było albo nie wiem…Fakt, że działo się to szybko, ale myślę, że była przynajmniej godzina, żeby uciec, zejść jak najniżej. Nie jestem meteorologiem, nie znam się na zjawiskach atmosferycznych, ale znam się trochę na górach. Tak jak mówiłam, ja już od 12.00 byłam pewna, że trzeba iść w dół i to jak najszybciej.
I żal mi serce ściska jak pomyśle, że była AŻ godzina żeby się ratować. I Ci wszyscy ludzie mogli żyć, mogło się nic nie wydarzyć oprócz tego, że byliby mokrzy.
Skala byłaby większa, tylko tym razem góry obeszły się z nami łaskawie. To trwało kilka minut, nie liczyłam, ale wyładowań było kilka…5,6? A co by było, gdyby burza trwała godzinę? Gdyby było ich 50, a burza objęła całe Tatry? Nie chce nawet myśleć…wiesz ilu ludzi było wtedy na Orlej Perci? (…)
Mam taki przeogromny żal, że to się stało…a nie musiało. Naprawdę nie musiało”