Dla kogo Orla Perć? Plus słów parę(dziesiąt) o wypadkach i via ferracie
Orla Perć – przez niektórych lekceważona, wśród innych wywołuje paniczny lęk. Jaka jest w rzeczywistości? Zapraszamy na felieton o najtrudniejszym szlaku polskich Tatr.
Tekst i zdjęcia: Gosia/Ruda z wyboru
Szlak to niewątpliwie niecodzienny. Zamiast kierować na jakiś konkretny, imponujący szczyt, aby się mogło po jego zdobyciu dumnie rzec „Byłem na …”, czy przeprowadzać przez bogatą widokowo przełęcz – ciągnie się granią. Nic to może dziwnego w Tatrach Zachodnich, ale w Wysokich próżno szukać drugiej takiej udostępnionej turystycznie graniówki. Obfituje w trudności, obrósł w niejedną mrożącą krew w żyłach legendę, pomimo to jednak, a czasem dzięki temu właśnie przyciąga całe zastępy ochotników zmierzenia się z nim.
Określa się Orlą Perć najtrudniejszym szlakiem w całych Tatrach. I nie ma w tym kłamstwa ani przesady. Rozpatrując ją bowiem w całości od Zawratu po Krzyżne, nie sposób porównać ją z czymkolwiek w tych górach, co nosi ślady znakarskiej farby. Nawet jeśli już coś wydaje się być zbliżone pod względem technicznych trudności – to jest nieporównywalnie krótsze, jak na przykład szlak na Przełęcz pod Chłopkiem. Orla jest długa, przejście jej w całości zajmuje dobrych kilka godzin, a nagromadzenie kominków, stromych i osypujących się żlebów, wąskich gzymsików, przejść wymagających drobnych elementów wspinaczki i doprawdy przepaścistych ścieżek jest tam imponujące. Tak, to jest najtrudniejszy szlak w Tatrach.
Ale to wciąż szlak.
Mam na myśli, że ludzie, którzy go kiedyś dawno temu wyznaczyli, robili to z myślą nie o zaprawionych w bojach taternikach, nie o górołazach wyposażonych w specjalistyczny sprzęt, nie o przybyszach z kosmosu dysponujących nadludzkimi możliwościami fizycznymi i psychicznymi, a o zwykłych turystach. No może tylko tych mających nieco oleju w głowie. Jak wyglądał przeciętny tatrzański turysta około sto lat temu? Ano tak:
A zatem, twórcy OP musieli brać pod uwagę, że na wytyczoną i przez to udostępnioną przez nich ścieżkę zaplącze się może dostojny pan w płaszczu albo przystojna pani w sukni i pantalonach. Tego typu obrazki szokują nas może dziś, gdy tyle się mówi o dobraniu odpowiedniego stroju na górskie wycieczki, gdy vibram już istnieje, a widok kobiety w spodniach nie tyle nikogo nie zniesmacza, co w ogóle nie wzbudza żadnych refleksji, ze względu na swoją powszechność. Turystyka tatrzańska dopiero się podówczas rozwijała, a dosyć przypadkowi bywalcy tatrzańskich szlaków, którzy zwykle zawitali w Zakopanem w celu leczenia różnych schorzeń górskim powietrzem wyruszali w góry przyodziani tak, jak to wtedy wypadało wychodzić z domu szanującym się dżentelmenom i damom przybyłym z Warszawy czy innych sławnych miast – elegancko. Ówcześni górale zresztą, najznamienitsi przewodnicy śmigali po ostrych turniach, także w czasie akcji ratunkowych, niejednoktrotnie podczas niesprzyjających warunków, w prostych kierpcach i płóciennych portkach. Oddychające ciuchy i buty koniecznie-za-kostkę to w sumie wymysł naszych czasów (choć nie twierdzę, że zły). Asekuracja przed stoma laty była stosowana, ale lekko powątpiewam, aby ktoś startował z nią na Orlą. Prawdziwi łojanci, wspinacze z krwi i kości mieli bez jakichkolwiek praktycznie świstków całe Tatry do dyspozycji. A Orla była dla „zwykłych” turystów. Niech mają, niech też zakosztują przyjemności podniebnego tatrzańskiego spaceru, niech będą tam te łańcuchy, aby mogli sobie nimi pomóc i dać radę w tych płaszczach, sukniach, bez lin i wspinaczkowych umiejętności. Niech istnieje taki pyszny szlak dostępny nie tylko wytrawnym wspinaczom.
Twórcy tak motywowali potrzebę wytyczenia i zbudowania rzeczonego szlaku: „Ideałem turystyki górskiej byłaby jakaś wycieczka, na której turysta nie tracąc czasu i sił na wspinanie się i schodzenie z góry, mógłby iść samymi szczytami od rana do wieczora i mieć ciągle widok szczytowy”. Oni mając odpowiednią wiedzę, doświadczenie i umiejętności mogli wyruszyć w taką drogę w każdej chwili, jednak dla turystów było to niemożliwe, bądź bardzo niebezpieczne. Powodowała zatem twórcami chęć podzielenia się z wieloma innymi ludźmi doznaniami charakterystycznymi dla wysokogórskich tras w możliwie najbardziej bezpieczny, a zarazem powszechny sposób, a więc poprzez wytyczenie szlaku. Powtórzę się, aczkolwiek celowo: Orla była stworzona z myślą o „zwykłych” turystach.
Zastanawia mnie to odwrócenie porządku po stu latach. Oto teraz mamy te nasze oddychające i szybkoschnące gałgany, mamy stabilne buty, mamy prognozy pogody, dzięki którym możemy w dużej mierze przewidzieć jej rozwój (kiedyś tego wszak nie było), mamy internet pozwalający na wymianę doświadczeń, zdjęć, informacji o bieżących warunkach w trybie właściwie natychmiastowym. I nagle mamy Orlą Perć występującą w roli Baby Jagi nękającej co bardziej podatnych na tego typu strachy górołazów. Wykreowaną czasem niemal na krwiożerczą, drapieżną i złowrogą ścieżkę tylko czekającą, aby za kolejnym zakrętem strącić nas w bezdenną przepaść. Przeznaczoną dla nierozważnych szaleńców, ewentualnie dla skrajnie rozważnych, oszpejowanych po same uszy śmiałków. A co się stało ze zwykłymi turystami i z przeznaczeniem Orlej dla nich właśnie?
Mocno ambiwalentne uczucia wzbudzają we mnie czytane czasem w sieci posty czy komentarze uderzające w nutę: „wybieram się w sierpniu na OP, ale dopiero, gdy skompletuję sprzęt. Mam już kask, uprząż, lonżę, lada dzień kupuję linę, haki i buty do wspinaczki. Czy to wystarczy, czy powinienem jeszcze wziąć ze sobą butlę tlenową? P.S. Tak zupełnie przy okazji – uważam, że tylko idioci chodzą na Orlą bez sprzętu.” (przejaskrawiłam, ale o tym chyba wiecie). Ambiwalentne bo – na pierwszy rzut oka rozsądkiem wali na kilometr, a to niby w górach dobrze. Ale z drugiej strony – a na cholerę mu to wszystko? To znaczy – z liną, hakami i butlą tlenową, to żartowałam, chociaż różne wypowiedzi w necie się czyta. Kask – tu jestem w pełni ZA, sama muszę sobie zakupić, zawsze na tego typu szlakach lepiej mieć niż nie mieć, bo i z góry coś może zlecieć (a dopóki nie ma gabarytów stolika nocnego kask może przed tym obronić) i przy niewielkim upadku posiadanie kasku może mieć kluczowe znaczenie dla rozmiaru i charakteru obrażeń. Ale już sprzęt do autoasekuracji… yyyyhhh no… tu się kłania drobny problem. Problem taki, że jak już się zna Orlą, to się wie, ale dopóki się jej nie zna, to nie ma się bladego pojęcia, a to właśnie osoby, które jej nie znają, wybierają się nań „dopiero gdy kupią helikopter i scyzoryk z gps-em” (tak, znowu przejaskrawiłam). A mianowicie się wie, że łańcuchy i inne świecidełka nie występują bynajmniej na całej długości tego szlaku. Jest bardzo wiele fragmentów OP bez łańcuchów, klamer, drabinek. Zwykle są to miejsca pozbawione większych trudności, co nie znaczy, że krzywe postawienie nogi nie może skończyć się widowiskowym turlaniem. Ale nie tylko te spacerowe kawałki są ubogie w sztuczne ułatwienia. Wiele jest stromych podejść na przykład na odcinku Zawrat-Kozi, gdzie łańcuch, owszem, jest, ale nie przez cały czas. To wygląda mniej więcej tak: trochę łańcucha – kawałek podejścia po gładkiej skałce – znów trochę łańcucha. Okrężną drogą dobijam powoli do puenty – są takie miejsca na Orlej i jest ich od groma, gdzie nijak nie ma się w co wpiąć, a spaść można tak samo łatwo jak z miejsc, gdzie jest żelastwo. Pozostaje wpinanie się w kozice, świstaki albo kępki trawy.
Mamy więc masę miejsc, gdzie sprzęt jest bezużyteczny. I tu uwaga, rzecz kolejna. Łańcuchy na Orlej jak i w całych Tatrach nie są przymocowane akurat dokładnie tam, gdzie jest NAPRAWDĘ najtrudniej i najniebezpieczniej. Po prostu ktoś kiedyś zupełnie subiektywnie uznał, że „o tu, to by się przydał łańcuch, a tu to bez przesady, można bez”, a ktoś inny też subiektywnie przytaknął. Mam na myśli, że są takie ołańcuchowane kawałki, gdzie wpinanie się istotnie ma sens i chroni przed spierniczeniem się w odległy dół w razie obsuwy, a są i takie, gdzie wpinanie się jest sztuką dla sztuki i chroni chyba tylko przed używaniem myślenia i ewentualnie jakimś metrem swobodnego lotu.
Podsumowując temat autoasekuracji: mnie tam nie przeszkadza (żeby nie było), że ktoś sobie z tym idzie, jeśli ma czuć się pewniej, to proszę bardzo. Uwrażliwiam jedynie na dwa fakty: autoasekuracja nie zabezpiecza turysty na Orlej Perci w stu procentach. Nie może tego robić, bo na jakiejś jednej trzeciej tego szlaku jest bezużyteczna ze względu na to, iż nie ma się do czego przypiąć. Pozostaje też kwestia ewentualnego odpadnięcia, gdy jest się wpiętym – na pewno to mniej niebezpieczne niż runięcie w dół bez jakiegokolwiek hamulca, ale i tak można zdążyć rypnąć o coś głową. Pewność zatem, że jest się nieśmiertelnym stosując autoasekurację jest nieco iluzoryczna. Kwestia druga: turysta idący latem na Orlą bez tego typu sprzętu nie jest koniecznie szaleńcem czy idiotą (a jeśli jest, to nie z tego akurat powodu). Orlą Perć da się bezpiecznie przejść „na żywca” (w ogóle dziwnie to brzmi w kontekście szlaku), dokonują tego setki ludzi dziennie i z myślą o takich właśnie ludziach szlak ów był tworzony. A wypadki w górach się po prostu zdarzają.
Czy zatem Orla jest dla każdego? No nie, co to to też nie. Daleka jestem od tworzenia jakichś klasyfikacji, komu wolno, komu nie. Trudności tego szlaku od strony czysto technicznej (latem! – a więc wówczas, kiedy nie ma śniegu) są do pokonania dla każdego sprawnego fizycznie człowieka o ogólnie dobrym stanie zdrowia. Bardzo dużo natomiast zależy tu od podejścia do gór (rozsądek, brak nadmiernego pośpiechu i postawa „nic na siłę” bardzo wskazane), wyposażenia, podstawowej orientacji w terenie, doświadczenia w wyprawach górskich (inaczej zachowasz się, gdy po raz pierwszy skiepści Ci się pogoda na szlaku, a inaczej, gdy stanie się to po raz dziesiąty – i lepiej, żeby ten pierwszy raz był w terenie łatwiejszym niż OP), no i co tu dużo mówić – od naszej psychiki. A konkretnie jej reakcji na to, że spaść to tu można. I na to, że „o cholercia zaczyna padać deszcz”. Bać się trochę trzeba, ja nie mówię, że nie. Ale strach paraliżujący, panika, nerwowość mogą łatwo doprowadzić do tragicznego w skutkach błędu.
Dlatego właśnie Orla Perć nie powinna być obierana jako pierwszy tatrzański cel. Warto się przedtem sprawdzić i przyzwyczaić do tego i owego na szlakach łatwiejszych lub chociaż krótszych.
A zatem Orla dla:
– Rozsądnych – tych, co byli już na paru innych tatrzańskich ścieżkach z łańcuchami i ekspozycją i znają swoją reakcję na tego typu niespodzianki, wiedzą, że sobie raczej radzą. Tych, co potrafią powiedzieć „dobra, dla mnie za trudno, wracam”, co potrafią odpuścić, gdy groźnie się chmurzy, czy robi się późno, a do końca zamierzonej trasy daleko, albo z jakiegoś innego powodu coś zaczyna iść nie tak.
– Doświadczonych – wiedzących, jak się zachować w górach w różnych sytuacjach.
– Opanowanych – potrafiących podejmować decyzje w miarę na spokojnie także w stresujących sytuacjach.
– Osób bez lęku wysokości – lekkie ukłucia w trzewiach dopuszczalne, ale z lęku, który wywołuje mroczki przed oczami należałoby się wyleczyć wcześniej
– Wyposażonych w: buty z odpowiednią podeszwą, zapasowe ubrania, kurtkę przeciwdeszczową, mapę, odpowiedni zapas jedzenia (w tym czegoś energetyzująco-wzmacniającego np. słodyczy) i napojów, kask (nie obligatoryjnie, ale warto mieć), latarkę, naładowany telefon, mózg.
– Zorientowanych w: prognozie pogody (a zatem nie pchających się na Orlą, gdy zapowiadane są frontowe burze od samego rana, albo śnieżyca), warunkach panujących na szlaku (a zatem nie ładujących się w śnieg tam leżący, jeśli nie mają pojęcia o zimowej turystyce górskiej), w otoczeniu (a zatem mających mapę, potrafiących z niej skorzystać, wiedzących, którędy w razie potrzeby najszybciej i najbezpieczniej opuścić Orlą). No i tak zwyczajnie po ludzku wiedzących, gdzie i w co się ładują, a nie idących na pałę, bo tak ich jakoś z Kasprowego poniosło.
– Sprawnych fizycznie – tak po prostu, nie jakoś niesamowicie.
– Myślących, myślących, myślących!!! Nie wpadających na pomysły typu „a co mi tam, odbiorę sobie telefon pokonując obłańcuchowany kominek” (sytuacja podobno prawdziwa, która skończyła się tragicznie).
Słów jeszcze parę na temat wypadków na Orlej Perci. Do największej liczby śmiertelnych w skutkach zdarzeń według Toprowskiej analizy doszło w latach 1909-2004 w rejonie Zawratu (myślę, że chodzi tu nie tyle o samą Przełęcz, od której rozpoczyna swój bieg Orla, a również o szlaki dojściowe, głównie szlak z Hali Gąsienicowej) – 17 śmiertelnych wypadków. Na drugim miejscu plasuje się Kozia Przełęcz (mniemam, że również ze szlakami dojściowymi) – 13 śmiertelnych wypadków. Spore to może liczby, jednak pamiętajmy, że to nie sama Orla, ale też i szlaki poboczne. Na samej Orlej Perci natomiast prym w nieszczęśliwych zdarzeniach wiodą (jak dla mnie zero zaskoczenia) Kozie Czuby – 9 śmiertelnych wypadków. Dalej Kozi Wierch – 8 śmierci. Miejsca naznaczone sześcioma, pięcioma, czy czterema tragicznymi w skutkach wypadkami to: Granaty, Wyżnia Zmarzła Przełączka, Krzyżne, Żleb Kulczyńskiego, Granacka Przełęcz, Kozia Przełęcz Wyżnia. Plus parę innych miejsc, gdzie zdarzyło się od jednego do trzech takich wypadków. Razem w ciągu 95 lat – 86 śmierci w rejonie Orlej. Analiza, z której skorzystałam (zawarta w publikacji „Orla Perć” D. Dyląga) kończy się na roku 2004, cyferki od tamtej pory z pewnością bezlitośnie podskoczyły.
Każde z osiemdziesięciu sześciu żyć ujętych w ową nieszczęsną tabelkę zakończyło się w sposób tragiczny i niespodziewany, każda z tych śmierci była na pewno wielką stratą dla bliskich. Statystyka ma jednak swoje bezduszne prawa. Gdyby bowiem porównać tę liczbę z liczbą osób, które podczas rzeczonych 95 lat Orlą bezpiecznie przeszły, to wyszłoby, że zginęło niewiele. Gdyby zestawić ze sobą liczbę wypadków na OP z liczbą śmiertelnych wypadków na choćby takim Giewoncie – 45, to wyszłoby, że Orla wcale nie jest taka znowu krwiożercza. Wszak szlak na Giewont jest kilkakrotnie krótszy od Orlej, jeśliby go tak jakimś cudem wydłużyć, to może i statystyki by się zrównały. Gdyby zaś zestawić liczbę śmierci na Orlej z liczbą śmierci w wypadkach komunikacyjnych albo utopień w tym samym czasie w Polsce, to w ogóle wyszedłby jakiś niezauważalny procencik.
Powtórzę się i będę się powtarzać w kółko, ale WYPADKI SIĘ ZDARZAJĄ. Łatwo jest powiedzieć, że kto idzie na Orlą Perć, ten jest debil szafujący własnym życiem. Ale niech pierwszy rzuci kamieniem, kto nigdy nie zaryzykował. Też pewnie masz jakieś hobby. Jeździsz na rowerze? Mogę Ci opowiedzieć doprawdy niewesołą historię młodego chłopaka, który też lubił, a teraz leży sparaliżowany. Lubisz kąpiele w jeziorach czy w morzu? A znasz statystyki utopień? Chcesz je porównać z tymi z Orlej Perci? Jeździsz motocyklem? Może wydaje Ci się, że jeździsz rozsądnie, ostrożnie, jesteś w tym dobry i nic nie powinno Ci się stać, ale pani Ziuta słysząca „bziuuum” z silnika Twojej maszyny stojąc na balkonie w letni wieczór i tak przezwie Cię marchewką albo dawcą organów i jakiś cień racji będzie w tym miała. Chadzasz na imprezy? A wiesz, że nocą ktoś łatwo może Cię napaść? A może przezornie nie wychodzisz z domu, nie uprawiasz żadnej aktywności fizycznej, siedzisz sobie grzecznie przed telewizorem, to może zapytam, jak tam Twój cholesterol? A wreszcie może odżywiasz się zdrowo, ograniczasz swoje hobby do aktywności zupełnie bezpiecznych jak na przykład zbieranie znaczków, dla zdrowia ćwiczysz dziesięć minut dziennie, łykasz tran i parę innych suplementów, regularnie się badasz, podróżujesz pociągami, bo tak statystycznie bezpieczniej niż autem i może nawet lubisz taką spokojną uregulowaną egzystencję. Chyba nie powiesz mi, że wierzysz, iż to na pewno uchroni Cię przed niespodziewanym zgonem. Smutna rzeczywistość jest taka, że umrzeć możemy w każdej sekundzie, czy to na Orlej Perci, czy na chodniku przed własnym blokiem (jeszcze jedną niewesołą historię znam o chłopaku, co się zimą poślizgnął na schodach własnego domu i tak niefortunnie upadł, że po paru dniach zmarł z powodu obrażeń głowy). A dobrze by było coś radosnego przed owym zejściem z tego świata przeżyć.
Jest zresztą taki kawał, że lekarz robi pogadankę pacjentowi w zaawansowanym wieku po właśnie przebytym zawale:
– Pożyje pan jeszcze trochę, ale musi pan zmienić przyzwyczajenia.
– Mogę pić wódkę?
– Nie, absolutnie żadnej wódki.
– A palić mogę?
– Wykluczone, żadnych papierosów.
– No to może chociaż mogę, no wie pan, z kobietami?
– Mowy nie ma, żadnych kobiet!
– No to po co ja mam żyć? 😉
No i podobnie z górami i innymi nie do końca może bezpiecznymi pomysłami na spędzanie wolnego czasu. Niby prowizorycznie należałoby sobie dać z tym wszystkim spokój, ale jaki smak miałoby wtedy życie?
Wracając do Orlej Perci. Przyczyną wypadków (tu rozumianych ogólnie, nie tylko wypadków śmiertelnych i nie wiem, czy też nie chodzi o wypadki w całych Tatrach, a nie tylko na OP) najczęściej są poślizgnięcia na śniegu (odpowiednie przygotowanie do pokonywania szlaków częściowo pokrytych śniegiem jest więc niezmiernie ważne, a podejście typu „a po co mi sprzęt, może jakoś uda się bez” jest szczególnie ryzykowne), zaraz po nich – poślizgnięcia na mokrych lub zalodzonych skałach. Na nasze życie czyha więc przede wszystkim pogoda. Kolejną najczęściej powtarzającą się przyczyną wypadków są pobłądzenia (często we mgle). I nie chodzi tu o to, że turysta tak pobłądził, że aż z tego błądzenia umarł (takie śmierci z wyczerpania zdarzały się wprawdzie niegdyś często, jednak w dobie telefonii komórkowej są to przypadki sporadyczne), ale raczej o to, że błądząc turysta zaplątał się w trudny teren i podejmując próby jego pokonania zwyczajnie spadł. Kolejna częsta przyczyna wypadków tatrzańskich to spadające kamienie – na to niestety wiele poradzić się nie da. Przed drobnymi kamyczkami uchroni kask, obsunięcie się na nas wielkiego głazu to już zwykła loteria. Dalej – zasłabnięcia. Omdlenie w Dolinie Kościeliskiej to tylko omdlenie, omdlenie na Orlej Perci to dosyć drastyczny koniec wycieczki, warto więc monitorować swoje samopoczucie na szlaku. Są też lawiny (ale to zima, a ja tu nie o zimie) no i sporadyczne porażenia piorunem. Oraz mały margines „pozostałych”.
Patrząc na te dane, wnioski wyciągam niezmiennie pozytywne – wychodzi bowiem na to, że turyście o dobrym zdrowiu, przyodzianemu w kask, wędrującemu przy dobrej pogodzie i suchych warunkach, posiadającemu mapę i orientującemu się w terenie, obdarzonemu instynktem samozachowawczym powstrzymującym go przed samodzielnym wyznaczaniem drogi w terenie przekraczającym jego możliwości, zasadniczo nie powinno się nic stać. O ile oczywiście nie dotknie go ów margines przyczyn „pozostałych” albo nie zleci na niego skalny telewizor. Nieszczęście zdarzyć się może oczywiście w każdej chwili, ale przygotowując się odpowiednio do przebycia szlaku i zachowując wzmożoną ostrożność będąc na nim oraz analizując sytuację na bieżąco – minimalizujemy ryzyko.
Co do samej Orlej jeszcze. Od kilku lat co jakiś czas przetacza się przez media, a bezustannie prawie przez górskie fora dyskusja, podnosząca temat „Co by tu z tą Orlą dalej zrobić?”. Jej zapalnikiem są kolejne zgony, które przecież zdarzały się w górach zawsze i zdarzać się będą, nie oszukujmy się (a bardzo często są bezpośrednim wynikiem nieprzygotowania turystów, co mamy obecnie okazję na żywo obserwować czytając co parę dni informacje o kolejnych wypadkach na Rysach, gdzie leży fura śniegu, a ludzie idą jak na spacerek po łące). W 2006 roku na OP zginęła 20-letnia dziewczyna. Po prostu spadła, nagle znikła przyjaciołom z oczu, pozostał tylko stukot osuwających się za nią kamieni. Przydarzyło jej się to nieszczęsne „pozostałe”. Po jej śmierci jej rodzina, znajomi oraz zainteresowana tematem przewodniczka i reżyser wystosowali apel: „Orla Perć – następne stulecie”, którego celem było zdobycie społecznego poparcia i spowodowanie zmian w systemie zabezpieczeń na Orlej Perci. Dokładnie – uzupełnienie Orlej Perci nowoczesnymi zabezpieczeniami, które obok łańcuchów, klamer i drabin stanowiłyby dodatkową bazę, w którą można się wpiąć. Prowodyrzy akcji NIE optują natomiast za całkowitym przekształcaniem Orlej w via ferratę, czyli „drogę żelazną”, taką, którą pokonuje się będąc cały czas wpiętym do rozciągniętej wzdłuż niej stalowej liny, ani za demontażem istniejących dotychczas sztucznych ułatwień. Z postulatem zapoznać można się TUTAJ.
Nie wiem, czy apel był oryginalnym źródłem pomysłu zmian na Orlej, możliwe, że lansował je ktoś jeszcze. Grunt, że pamiętam jak bodaj w 2007 roku pomysł via ferraty (już totalnej, nie uzupełnienie, a całkowite przekształcenie OP w drogę żelazną) był wałkowany nawet w radiowej Trójce, a obecnie powraca jak bumerang choćby w postaci komentarzy pod onetowskimi informacjami o górskich wypadkach.
Czy to pomysł dobry? Autorytet ze mnie żaden, aby to rozstrzygać. Swoje stanowisko jednak mam i pozwolę sobie się nim podzielić. Ja zostawiłabym Orlą taką, jaka jest (oczywiście uwzględniając to, że wymaga czasem remontów). Choć propozycji twórców akcji „Orla Perć – następne stulecie”, czyli uzupełnienia szlaku o dodatkowe zabezpieczenia, nie uważam za szkodliwą czy niewłaściwą (jednakże też jej szczególnie nie popieram). Jestem natomiast zupełnie przeciwna totalnemu przekształcaniu Orlej Perci. Dlaczego?
Po pierwsze – załóżmy, że oferratowano Orlą i jakimś cudem dopilnowano, aby wszyscy wybierający się nań turyści mieli sprzęt do autoasekuracji na ferratach (obecnie walą na śnieg w tenisówkach, ale może się przecież opamiętają 😉 ). Wypadkowość na Orlej znacznie spadła, ograniczyła się do nieszczęśliwych zdarzeń przy nieumiejętnym przepinaniu i drobnych potłuczeń. Cudownie! Ale pozostaje problem – wciąż ludzie kaleczą się na Giewoncie, Rysach, Kościelcu, Świnicy i innych górotworach. Oferratujmy zatem wszystko, całe Tatry, bo przecież ludzie nie powinni robić sobie w nich kuku. No absurd trochę. I tu dochodzę do:
Po drugie – zostawmy może dorosłym ludziom prawo do decydowania o sobie i o swoim życiu. Jeśli mają ochotę iść na szlak, na którym w ciągu 95 lat zginęło 86 osób, co stanowi teoretycznie według niektórych o skrajnym niebezpieczeństwie tego szlaku, to niech idą. Dobrze by było, aby mieli świadomość, w jaki teren wchodzą, ale wszelkie przygotowanie do wycieczki leży tylko i wyłącznie w ich gestii i ani Park ani Topr nie ma obowiązku stawiać tabliczek, stać w newralgicznych punktach i zawracać „klapkowiczów”, rozdawać ulotek ani też zmieniać przebiegu historycznego przecież szlaku, aby uchronić ludzką gawiedź przed jej własną głupotą (tu mam na myśli tych nieprzygotowanych). Mówi się czasem, że wypadki w górach, to jakiś problem dla Toprowców. To jest ich praca, którą sami wybrali i za którą dostają pensję. Prawdziwie ryzykowne akcje to te zimą – prowadzone na lawiniskach albo w czasie skrajnie niesprzyjających warunków. Ściągnięcie ciała spod Orlej Perci latem przy dobrej pogodzie to dla nich dość rutynowa robota. Niech więc o tym, czy iść na szlak czy nie, decyduje sam zainteresowany, w razie czego to on będzie miał problem. A jeśli już zakazujemy, to zakażmy też kąpieli w jeziorach, jazdy na motocyklu i paru innych rzeczy. Statystyki nieco wyładnieją, to pewne.
Po trzecie – o tym już wspomniałam w punkcie pierwszym. Przemiana Orlej Perci w via ferratę spowoduje konieczność posiadania odpowiedniego sprzętu do bezpiecznego jej przejścia. A kto wierzy w to, że każdy turysta, jaki się tam zjawi ów sprzęt będzie miał, ten jest naiwny i tyle. Pojawi się zatem w miejsce dawnych przyczyn wypadków, przyczyna nowa – brak sprzętu.
Po czwarte – Orla Perć jest szlakiem historycznym, mającym walory nie tylko turystyczne, ale i kulturowe. Przekształcanie jej w cokolwiek innego zniweczy zamysł jej twórców, jakim było udostępnienie tej pięknej drogi „zwykłym” turystom (sprzęt swoje kosztuje, wypożyczenie go też, a sama konieczność użycia go może wiele osób zniechęcić). A wracając do argumentu historycznego – po prostu szkoda by było tej pięknej i emocjonującej drogi! Z tego też między innymi względu nie jestem zwolenniczką również czasem promowanej opcji całkowitego demontażu sztucznych ułatwień (bo łańcuchy to nie są ubezpieczenia, a ułatwienia właśnie) z Orlej.
Po piąte – to, że na Orlej jest tłoczno i że dobrze by było, aby ruch na niej nieco zmalał, to fakt. Ale to się tyczy całych Tatr. Osoby, którym „uniemożliwi” się przejście Orlej udadzą się na Rysy czy inne szczyty i zakorkują jeszcze mocniej tamte szlaki (w związku z czym wypadkowość na OP może się zmniejszyć, ale wzrosnąć gdzie indziej).
Po szóste – zwyczajnie nie ma potrzeby przekształcania Orlej w ferratę. W ubiegłym roku (2013) w sezonie letnim nie wydarzył się ANI JEDEN wypadek śmiertelny na tym szlaku. Był wypadek w Honoratce, ale to w czerwcu, jeszcze wiosną. Był wypadek na podejściu na Zawrat, ale raz – podejście na Zawrat to jeszcze nie Orla, dwa – tamten człowiek nie zleciał w przepaść, po prostu przewrócił się i uderzył głową w skałę, co mogło się przydarzyć praktycznie wszędzie, nawet w dolinach. Za to bezpiecznie, cało i zdrowo przewędrowały Orlą Perć istne pielgrzymki (myślę, że parę tysięcy osób na pewno). A wypadki – tak , wiem, powtarzam się – po prostu się zdarzają. Czasem na Orlej Perci, czasem na chodniku.
Podsumowując mój rozwleczony wywód. Orla to szlak piękny i wart odwiedzenia. Dostarczający wrażeń niecodziennych i niesamowitych. Przestrzegam przed nim turystów przypadkowych, przygotowujących się do górskich wypraw na łapu-capu, bo to szlak nie dla nich. Przestrzegam tych z paraliżującymi lękami, bo dla nich nie będzie to przygoda, a droga przez mękę. Ale daję zachęcającego kuksańca tym, którzy czują się w górach jak ryba w wodzie, chętnie by spróbowali, a powstrzymuje ich nieśmiałość i straszne opowieści. Można przecież spróbować i w razie czego dać sobie spokój. Może nie od razu na odcinku Zawrat – Kozi, który jest jednokierunkowy (a więc wycof jest tam teoretycznie nielegalny) i najtrudniejszy. Warto zacząć przygodę z Orlą od Granatów, albo od fragmentu Kozi Wierch – Zadni Granat. Jeśli pójdzie bezproblemowo, to potem na przykład Krzyżne – Skrajny Granat, a potem dopiero Zawrat – Kozi Wierch.
Orlą Perć w całości przeszłam raz, podzieliwszy sobie ją na dwie części. Określę to tak – owe dwa dni spędzone na przemierzaniu Orlej były zdecydowanie jednymi z najfantastyczniejszych w moim życiu. Wróciłam do domu już jako trochę inny człowiek, bo tak to już jest, gdy pokonujemy swoje obawy, gdy mierzymy się oko w oko z tym, co dotąd wydawało nam się straszne i nieosiągalne. Poza tym psychologicznym wymiarem – Orla jest zwyczajnie piękna i przy dobrej pogodzie to też daje dużo radochy. Mogłam gdzieś tam się sturlać, mogłam oberwać kamieniem w głowę, wiem o tym. Bliskość śmierci jest wkalkulowana w ludzkie życie, tam może odrobinę bardziej niż gdzie indziej, trudno. Udało się jednak zakończyć obie te wycieczki szczęśliwie, a wspomnienia z nich są dla mnie po prostu bezcenne. Aha – i myślę, że tam wrócę :).
Tekst i zdjęcia: Gosia/Ruda z wyboru