26 cze 2017

Z wózka na szczyt Mnicha! Angelika spełnia kolejne górskie marzenie

Z wózka na szczyt Mnicha! Angelika spełnia kolejne górskie marzenie

Żyjąca z niepełnosprawnością Angelika Chrapkiewicz-Gądek zdobyła Mnicha.

 

Angelika to osoba, która mimo niepełnosprawności (porusza się na wózku inwalidzkim) nie rezygnuje ze spełniania górskich marzeń. Dzięki wyjątkowemu hartowi ducha i pomocy życzliwych przyjaciół udowadnia, że dla prawdziwie chcącego nie ma rzeczy niemożliwych. W zeszłym roku zdobyła Rysy (CZYTAJ WIĘCEJ), w minioną sobotę mogła natomiast podziwiać Tatry z perspektywy…wierzchołka Mnicha.

Zapraszamy na relację samej Angeliki:

„Kocham góry, to wiecie. Patrze na Tatry i marzę o nich, a o niektórych szczytach, aż tak mocno, że marzenie to wypełnia mi prawie wszystkie moje myśli i nie pozwala spać.

Parę miesięcy temu, w sercu pojawiła się myśl o kolejnym szczycie. Zupełnie nierealnym, niemożliwym…Skonsultowałam go z chłopakami, których uważam za bardzo doświadczonych: Mariuszem, Jurim i Bogdanem. Powiedzieli, że będzie to bardzo trudne, że będzie to ogromnym wyzwaniem dla wszystkich, ale spróbujemy. W marcu zrobiliśmy wypad na Krawców Wierch z pozostałą ekipą, aby sprawdzić nosidło, które zrobił dla mnie jeden z chłopaków, Juri ( na bazie plecaka, który miałam na Rysach i na Kilimandżaro). Tam ustaliliśmy wstępny termin wyjścia.

Po powrocie zaplanowałam z trenerem plan ćwiczeń, aby wzmacniać ręce i wszystkie mięśnie, które mam jeszcze mocne. Trzymałam również nadal dietę, aby być szczupłą i lekką. Pierwszy termin wyjścia nie wypalił, ze względu na pogodę, ustaliliśmy następny. Klub Wysokogórski Bielsko Biała wypuścił informacje, że potrzebuję wsparcia.

Spotkaliśmy się 23 czerwca o godzinie 21.00. Do Morskiego Oka ruszyliśmy o 22.00. Po logistycznej odprawie, przygotowaniu sprzętu (lin, karabinków, uprzęży, kasków itp.) po północy wyruszyliśmy z Morskiego Oka. Pod szczytem byliśmy ok. 3.00. Tam czekaliśmy na wschód słońca i ustalaliśmy dalsze elementy tego wyzwania. Górę mogłam zdobyć już tylko z najbardziej doświadczonymi wspinaczami, lecz pozostali odpowiedzialni byli za sprzęt, za zabezpieczenie. Było przeraźliwie zimno, wiatr, dlatego każde „stanie” w miejscu było ogromym obciążeniem dla organizmu. O godzinie 04.30 ruszyliśmy na szczyt. W składzie: Angie, Mariusz, Juri, Bogdan, Krzaku i Jerzyk.

Była to wspinaczka. Zrobiliśmy 3 wyciągi. Pierwszy zdobywałam z Krzakiem, kolejny z Bogdanem, a ostatni, wraz z wejściem na szczyt z Jurim. Mariusz B. i Jerzyk zabezpieczali nas oraz robili kolejne punkty asekuracyjne. Paweł Ząbek czuwał również nad wszystkim. Pozostała ekipa czekała i wspierała nas podczas każdego kroku.

Szczyt zdobyliśmy o godzinie 7.30. Później zastąpiło zejście, a raczej seria zjazdów na linach. Pierwszy zrobiłam z Jurim, kolejne z Mariuszem. Nastąpiła chwila odpoczynku. Grzałam się w porannych promieniach słońca i serce biło mi tak bardzo, że myślałam, że zaraz wyskoczy. Byłam ogromnie wzruszona i niesamowicie szczęśliwa. I nadal jestem. Potem zaczęliśmy schodzić do Morskiego Oka. Cała wyprawa na trwała 12 h.

Co dla mnie było w tym najważniejszego? To już nie byłą walka z zaufaniem do drugiego człowieka, bo tego najbardziej doświadczyłam na Rysach. Tutaj była prawdziwa walka ze strachem (mam lęk wysokości). Ogromna i bezkompromisowa. Nie było czasu na wątpliwości. Liczyło się tylko działanie. Bałam się tak bardzo, że przez 3/4 tego podejścia było mi niedobrze. Miałam w głowie wiele myśli, zastanawiałam się nad rzeczami, których się boję w życiu i wszystkie z nich wydały mi się błahe. Mocno trzymałam się chłopaków, nie chciałam odchylać się im do tyłu, czułam lęk za nas i wdzięczność, że mam takich przyjaciół. Gdy znaleźliśmy się na szczycie nie mogłam uwierzyć, że się udało. Nie liczyło się nic. Patrzyłam z Mnicha na cud tego górskiego świata i chłonęłam surowe w swym majestacie piękno natury. Tam jest tak pięknie!!! Popatrzyłam na niebo, puściłam oczko do mamy (nie odpuściłam mamo marzeń, radzę sobie tak jak najlepiej potrafię). A potem na moich przyjaciół, z którymi mogłam dzielić tę chwilę… Już niczego nie będę się bała po Mnichu – taka była moja myśl.

Tam w górze pomyślałam również o tym, że moim marzeniem są góry, po prostu góry. Wspólne odczuwanie chwil z osobami, które tak jak ja to odczuwają. Pragnę chodzić z ekipą po prostu po górach i przeżywać wspólnie tę przygodę.

Więc na pytania: co teraz Angie, Mont Blanc czy K2?
Odpowiem: nie potrzebuje spektakularnych szczytów, bo to nie o to chodzi. Mnich oczywiście takim był, ale dał mi ważną lekcję. Każde wyjście w góry jest spełnieniem mojego marzenia. Mam ograniczenia i sam fakt, że z nich nie rezygnuje, znalazłam sposób i ludzi jest dla mnie największą radością w życiu. Przełamałam swój strach, swoje ograniczenia i zaufałam. To najważniejsze.

Każde wyjście kosztuje mnie bardzo dużo sił i wysiłku, które później odkupuje bólem i ogromnym zmęczeniem. Oczywiście, że jestem wnoszona, ale uwierzcie nie jest to dla mnie sprawa prosta. Pomijam zaufanie do drugiej osoby. Zawsze bardzo martwię się o osobę, która mnie niesie. Przez tą chwilę czuję się za nią bardzo odpowiedzialna. Słyszę jej oddech, bycie serca. Czasem mam wątpliwości, pytam, czy to nie za duże obciążenie. Słyszę: ja naprawdę tego chcę. Jesteśmy zespołem, teamem, każdy z nas jest za coś odpowiedzialny, każdy z nas jest ważnym i niezastąpionym elementem. Tak to czuję, bo przeżycie czegoś fajnego to wspólna praca, zaufanie, wdzięczność, przyjaźń.
– „Angie my po prostu razem chodzimy po górach” – to najpiękniejsze zdanie jakie usłyszałam od chłopaków.

Dziękuję całej ekipie, za to, że spełniła najbardziej nierealne marzenie w moim życiu. Za to, że mam siłę do wszystkich moich wyzwań, które napotykam, że mam w sercu wiarę, nadzieję i miłość do życia. Odwagę! Że wspólnie przeżyliśmy, coś naprawdę niewyobrażalnego…”

 

Zdjęcia:

Relacja, zdjęcia: Angelika Chrapkiewicz-Gądek ANGIsteps

Tagi: Angelika Chrapkiewicz-Gądek marzenia Mnich niepełnosprawni wspinaczka


Powiązane artykuły