10 sty 2021

„Próbowałem utrzymać się na powierzchni, ale śnieg zaczął wciągać mi ręce” – relacja z wypadku lawinowego w Tatrach

„Próbowałem utrzymać się na powierzchni, ale śnieg zaczął wciągać mi ręce” – relacja z wypadku lawinowego w Tatrach

Zamieszczamy relację pokazującą okoliczności i przebieg niedawnego wypadku lawinowego pod Wrotami Chałubińskiego.

 

Do zdarzenia doszło w sobotę 2 stycznia wczesnym popołudniem. Lawina porwała trzy osoby, na szczęście wszystkim udało się utrzymać na powierzchni i przeżyły. Najciężej poszkodowana turystka doznała poważnych urazów nogi i miednicy. Witek – jeden z uczestników wypadku – podzielił się z nami dokładną relacją z tych wydarzeń:

Przed godziną 11 wyszliśmy spod schroniska w Morskim Oku. O 12 godzinie byliśmy na łączniku szlaków żółtego i czerwonego (początek doliny za Mnichem). Była nas 3 – ja, mój brat i koleżanka. Dolinę za Mnichem przeszliśmy do podnóży wrót w około pół godziny, czyli ok 12:30 doszliśmy do początku kamienistych zakosów (zdj. 1).

Zdj. 1. Droga na Wrota w dniu 02.01.2021r.

 

Wyszliśmy kamienistymi zakosami do góry i ustaliliśmy, że przejdziemy trawersem w lewą stronę i wejdziemy do żlebu tak jakby od dołu żlebu (wydawało nam się, że jest tam mniej zgromadzonego śniegu) – linia niebieska na zdjęciu 2. Czerwony punkt na zdjęciu 2 pokazuje miejsce, gdzie nie było jeszcze śniegu, oraz miejsce w którym zdecydowaliśmy się rozdzielić w celu zachowania odstępów żeby nie obciążać za mocno pokrywy śnieżnej i nie wywołać lawiny.

Zdj. 2. Planowana linia wejścia w żleb.

 

Pierwsza do góry poszła koleżanka. Po kilku krokach jakiś metr nad nią zsunęło się kilka kuleczek śniegu (możliwe, że była to pierwsza oznaka niestabilnego śniegu). W połowie trawersu śniegu było niewiele (jakieś 10-15 cm). Kontynuowała wejście. Po oddaleniu się o około 30-40 m od nas, ruszyłem jako drugi. Trasa wejścia różniła się od zakładanej (zdj. 3 – pomarańczowa linia). Czerwony punkt pierwszy pokazuje pozycję koleżanki, punkt 2 moją pozycję. Koleżanka dochodząc do punktu 1 zapadła się jedną nogą po pas i pomyślała, że trzeba zawracać, bo za dużo w tym miejscu nawianego śniegu.

W momencie, kiedy koleżanka próbowała wykonać następny krok zerwała się nad nami deska o grubości około 15-30 cm (czerwona linia). Ja patrząc cały czas do góry i nieco doganiając koleżankę w momencie, kiedy się zapadała zauważyłem małe kuleczki (o średnicy około 5 cm) toczące się do dołu. Kiedy widziałem koleżankę jadącą w dół w moją stronę zdałem sobie sprawę, że leci razem z lawiną. Zdążyłem wykonać dwa trzy kroki w lewą stronę, kiedy śnieg podciął mi nogi (w głowie przed moją ucieczką pojawiła się jeszcze myśl czy może nie łapać koleżanki i jej nie zatrzymać). Następnie pamiętam tylko tyle, że próbowałem utrzymać się na powierzchni, ale śnieg zaczął wciągać mi ręce z kijami pod siebie więc czym prędzej oswobodziłem je z pętli i wyrzuciłem kije. Po kilkukrotnym sponiewieraniu przez lawinę (m.in. głową i brzuchem do dołu) zatrzymaliśmy się w miejscu przedstawionym na zdjęciu 4.

Zdj. 3. Rzeczywista trasa podejścia oraz linia załamania lawiny.

Zdj. 4. Trasa zjazdu naszego z lawiną.

 

Po zatrzymaniu się lawiny zobaczyłem, że wszyscy są na powierzchni. Koleżanka poinformowała nas, że ma złamaną nogę i bardzo ją boli i prosiła, żebyśmy jak najszybciej wezwali pomoc. Zebraliśmy kije z lawiniska, zdjęliśmy plecaki, odłożyliśmy w bezpieczne miejsce spróbowaliśmy wezwać pomoc za pomocą aplikacji ratunek, lecz nie było zasięgu (mimo włączonej transmisji danych, roamingu i gps’a) więc zdecydowaliśmy z bratem, że najpierw przeniesiemy koleżankę w bezpieczne miejsce w razie, gdyby miała spaść lawina wtórna. Przenieśliśmy koleżankę w miejsce mniej więcej wskazane niebieską linią na zdjęciu 5.

Zdj. 5. Droga przeniesienia poszkodowanej w bezpieczne miejsce.

 

Po przeniesieniu poszedłem po plecak i kije (bratu dałem puchówkę, żeby założył koleżance). Brat został na miejscu, żeby zająć się poszkodowaną, a ja ruszyłem w stronę przełęczy (łącznik szlaków czerwonego i żółtego) co jakiś czas sprawdzając, czy nie ma zasięgu. W połowie doliny spoglądając na telefon zauważyłem komunikat, że lokalizacja została wysłana. W głowie pojawiła się dwie myśli:

  1. Wracam do poszkodowanych, dam znać, że lokalizacja wezwana i czekamy na pomoc.
  2. Przecież ratownicy nic nie wiedzą, ile osób, jak poszkodowani, jakiej pomocy potrzebują.

Poszedłem dalej, żeby nawiązać kontakt telefoniczny. Na przełęczy, kiedy zobaczyłem, że mam zasięg schowałem się za kamieniem, żeby cokolwiek słyszeć w słuchawce i zadzwoniłem na TOPR. W telefonie prawie nic nie słyszałem a trzeba wybrać z klawiatury numerycznej 1 – żeby nawiązać połączenie z operatorem oraz następnie liczbę dla regionu wypadku – 1 dla Tatr. Po połączeniu z operatorem przekazałem informacje, gdzie wydarzyło się zdarzenie, ile osób brało udział i kto oraz w jaki sposób jest poszkodowany. Operator przekazał, że nie otrzymali żadnej lokalizacji z aplikacji (Aplikacja podała błędną informację, że lokalizacja została wysłana!!!). W połowie połączenia zasięg się stracił więc nie wiedziałem dokładnie, ile informacji usłyszał operator. Schodziłem więc dalej, żeby ponownie skontaktować się z TOPR i upewnić się, że wiedzą, gdzie udzielać pomocy. Po drodze spotkałem kilka grup turystów i poinformowałem ich o zdarzeniu. Schodząc cały czas do dołu w poszukiwaniu zasięgu zaczepiłem kolejną parę turystów i zapytałem, czy mają zasięg i mogą zadzwonić na TOPR. Zasięg mieli, lecz po wybraniu numeru nie dało się nigdzie dodzwonić. Schodziłem dalej. Przez wiatr usłyszałem krzyki turystów, których zaczepiłem jako ostatnich – machali i coś krzyczeli (nic nie było słychać przez silny wiatr). Wróciłem do nich i powiedzieli, że udało im się dodzwonić do TOPR’u, lecz na szczęście dyżurny już wiedział (czyli usłyszał dużo z mojej rozmowy).

Po ok 15-20 minutach słychać było helikopter, jednakże silnie wiejący wiatr targał nim znacznie, więc zmuszony był wysadzić ratowników dużo niżej. Po ok 30 minutach ratownicy dochodzili do miejsca, w którym się znajdowałem. Postanowiłem zostawić mój plecak przy kamieniu i wyjść naprzeciw ratownikom, żeby pomóc im nieść rzeczy (idąc pod górę co jakiś czas zapadali się w śniegu ze względu na potężne obciążenie jakie mieli na plecach). Po spotkaniu z ratownikami od razu przekazałem wszystkie informacje, wziąłem plecak i poszedłem z ratownikami na miejsce wypadku. Do brata i koleżanki dołączyli wcześniej poinformowani turyści, udzielili swoich kocy termicznych, grzali ciepłem swego ciała koleżankę. Ratownicy od razu przystąpili do akcji. Po udzieleniu pomocy, nastawieniu nogi wezwali helikopter (ostatnie 15-30 minut okienka przed zapadnięciem zmroku). Tylko ze względu na fakt, że wiatr znacznie osłabł był możliwy transport drogą powietrzną. Po wciągnięciu koleżanki, ratowników i części sprzętu na górę spakowaliśmy wszystkie rzeczy i ruszyliśmy w stronę schroniska w asyście Toprowców.

Tagi: bezpieczeństwo lawina relacja TOPR Wrota Chałubińskiego wypadek zagrożenie lawinowe zima


Powiązane artykuły