O krok od tragedii na Kościelcu – relacja poszkodowanego
Kontynuując cykl relacji z tatrzańskich wypadków zamieszczamy opis groźnej sytuacji na zboczach Kościelca.
Celem cyklu jest przede wszystkim pokazanie, że każdemu tak naprawdę może „powinąć się noga” i jak niewiele czasami potrzeba do nieszczęścia. Dziś relacja autorstwa Patryka Susia.
„6 marca 2021 roku wybraliśmy się ze znajomym na Kościelec. Portale pogodowe mówiły różnie, jedne przewidywały okno pogodowe na 3h, drugie mówiły, że może być kiepska pogoda. Decydujemy się pójść w stronę Hali Gąsienicowej, a tam zadecydujemy o celu naszej wycieczki. Start z Kuźnic niebieskim szlakiem przez Boczań. Szlak w dobrym stanie śnieg twardy, ubity ale wygodnie się idzie. Po dotarciu na Gąsienicową dochodzi do nas, że dzisiaj jednak sprawdzi się ta gorsza prognoza, nad głowami mleko, temperatura ok -12 stopni, od czasu do czasu zawiewa wiatr. Decydujemy się na Kościelec od strony Zielonego Stawu Gąsienicowego.
Aura po świeżych opadach śniegu, ślady przed nami były torowane max 2h wcześniej. Tam już kroki szły zdecydowanie ciężej, docieramy na Przełęcz Karb. W początkowej fazie podejścia śniegu dużo, przed nami kilka osób w drodze na szczyt, im wyżej tym śnieg bardziej wywiany. Na wysokości około 2050m naszym oczom ukazuje się słońce, więc pojawiła się wielka nadzieja na piękny warun na górze. Napieramy zatem po wydmuchanym i śliskim w tej części już terenie, trawa wystaje, a skały są delikatnie oblodzone. Docieramy na szczyt gdzie wita nas ponownie totalne mleko. Spędzamy tam około 40 minut i zaczynamy schodzić.
Pierwsze problemy pojawiają się na charakterystycznym bloku skalnym już na samym szczycie, gdzie kamienie są pokryte warstwą lodu. Następnie dochodzimy do miejsca około 30 m poniżej szczytu, gdzie teren i lód zmusza nas do zejścia twarzą do stoku. Czekan w ręce, oba raki mocno wbite. Wyciągam czekan, żeby zrobić krok niżej i w tym momencie puszczają oba raki. Zaczynam się zsuwać, szybka reakcja czekanem, natomiast ciężko złapać tarcie, kiedy spod śniegu wystają kamienie i zmrożone podłoże. Szczęściem moim było to, że po około 10-12 metrach teren się wypłaszczał i spora ilość śniegu pozwoliła wyhamować. Gdyby sytuacja miała miejsce 50 m niżej, wyhamowanie mogłoby być niemożliwe z uwagi na niewielką pokrywę śniegu i lód.
W pierwszej chwili po zatrzymaniu śmiech, że coś takiego się wydarzyło. W momencie podjęcia próby podniesienia się doszło do mnie co się stało i że cała lewa ręka odmawia posłuszeństwa, poważne zwichnięcie lewego barku i brak możliwości jakiegokolwiek ruchu. Nie było innej możliwości jak TOPR. Cała sytuacja, czas oczekiwania i sama akcja to grubo ponad godzina. Śmigłowiec nie mógł lądować w miejscu zdarzenia, bo teren i warunki na to nie pozwalały, więc czas oczekiwania na kilkunastostopniowym mrozie znacznie się wydłużał, co w bezruchu bardzo szybko doprowadza do utraty temperatury ciała.
Po dotarciu do mnie ratownicy musieli usadowić mnie w noszach i ze mną w noszach wykonać dwa pełne zjazdy na linie trzydziestce, żeby zejść do wysokości. która pozwoli podebrać mnie przez helikopter. W szpitalu szybkie badania, szybkie nastawianie i oczekiwanie na kompana, który został sam na szlaku. Chłopaki z TOPR-u to naprawdę ludzie, którzy narażają swoje życie i zdrowie dla ratowania NASZEGO. Nie ma znaczenia czy jesteś początkującym czy byłeś na Rysach 20 razy. Wystarczy sekunda i jeden niefortunny ruch, który nawet nie do końca będzie Twoim błędem i jest po Tobie. Można być doświadczonym łazikiem, być w pełni przygotowanym, wiedzieć jak używać raków i czekana, a mimo to czasem nie masz wpływu na to, co się może wydarzyć.
W moim przypadku szczęście w nieszczęściu, że zakończyło się tylko na uszkodzonym barku i że miałem gdzie wyhamować. W innych okolicznościach mogło być zdecydowanie gorzej. Jeżeli można przekazać kilka słów dla innych, to najważniejszą kwestią jest to, żeby podchodzić do tego wszystkiego z pokorą, nie kozaczyć, a innych starać się edukować. Nie można namawiać osoby zielone w temacie żeby wychodziły w rejony, w których mogą stracić zdrowie. To że dla Ciebie to pestka, nic nie znaczy. Dla innej osoby samo podejście na Grzesia może okazać się trudne, bo nigdy w takich warunkach pod górę nie podchodziła. I przede wszystkim ograniczyć wszechobecny hejt. Dziel się wiedzą, a nie krytykuj kogoś za jej brak, skoro nie miał gdzie jej nabyć w praktyce. Ty też zaczynałeś! I też popełniałeś błędy! I też są mądrzejsi niż Ty w tym zakresie. Obecnie, kiedy mamy bardzo dużo wypadków i bardzo dużo przypadkowych ludzi wybiera się na szlaki, powinniśmy jak najwięcej edukować i pomagać, bo tutaj chodzi o ludzkie życie. Nie jesteś tego świadomy dopóki samemu nie jesteś blisko, by je stracić.”