03 sty 2015

W poszukiwaniu ciszy – Sylwester nad Morskim Okiem

W poszukiwaniu ciszy – Sylwester nad Morskim Okiem

Odzież termiczna zamiast kreacji, herbata zamiast szampana, a do zakąszania buła z mielonką i kiszonym ogórkiem, czyli impreza sylwestrowa nieco inaczej. Zapraszamy na relację Bartosza Konopki.

 
Nie lubię stereotypowego sylwestra. Denerwuje mnie pęd do obowiązkowej zabawy, siedzenie na domówce lub w knajpie, picie wódki, udawanie wielkiej radości i całowanie wszystkich dookoła polewając się szampanem. Niech nikt nie pomyśli, że jestem jakiś dziadek. Uwielbiam imprezy, alkohol też piję, ale sylwestra – nie lubię. Dlatego kiedy większość Polaków odpalając petardy radośnie spogląda na roztańczoną Marylę, Dodę czy innego Krawczyka, ja decyduję się na poszukiwanie ciszy, spokoju i braku imprezy.
 
W tym roku zdecydowaliśmy się z żoną, aby zrobić sobie nocny spacer na Morskie Oko. Decyzja zapadła na dwa dni przed „północą”. W tym czasie na stronie TOPR-u termometry wskazywały nad Morskim -25 stopni. To tym bardziej nas zmobilizowało, bo to niezłe wyzwanie sylwestrowe, a sezon górskich wypraw w 2015 też warto rozpocząć niebanalnie.
 
Od razu wykonałem telefon do schroniska, aby zapytać jak wygląda kwestia ich dostępności. Niestety potwierdziły się zasłyszane opinie, że schronisko na sylwestra jest zamknięte. Pani przekazująca mi tę informację była bardzo miła, ale na argumenty „Pani kochana, -25 stopni a Pani nie wpuści normalnych trzeźwych, nieagresywnych turystów na szklankę herbaty?”, padła odpowiedź ”Nie”. No cóż, trudno się mówi. Przynajmniej wiemy czego się spodziewać.
 
Plan był następujący. Wyjazd z Krakowa 19:15, przyjazd na parking 21:15, dwie godziny dziesięć minut w górę, jak najkrócej w mrozie pod schroniskiem, aby się nie wychłodzić, 00:05 powrót, dwie godziny na dół i około czwartej nad ranem kładziemy się spać w Krakowie. Palenica Białczańska przyjęła nas bitem z budki parkingowej, podniesionym szlabanem i brakiem opłaty parkingowej! Kilka osób (około pięciu) tańczyło przy wspomnianej budce, a drugie tyle przygotowywało się do wyjścia do „Piątki”.
 
Szliśmy w zupełnej samotności. Po drodze spotkaliśmy schodzącą w dół rodzinę. Jak mówili strasznie zmarzli, schronisko zamknięte, a ponieważ nie są super przygotowani, to nie zostało im nic innego jak zejść do auta. Nam to nie groziło, bo ciuchów mieliśmy odpowiednią ilość, a folia termiczna i karimata z izolacją też były zapakowane.
 
Na miejsce dotarliśmy dwadzieścia minut przed północą. Zeszliśmy nad jezioro i rozłożyliśmy się pod znakiem. Razem z nami wokół schroniska było około 8 osób. Cztery osoby na lodzie i jedna para, która właśnie rozpoczynała proces zaręczyn. Rozpakowaliśmy plecak wyciągając termosy z kawą i herbatą, bułki z mielonką oraz kiszone ogórki. Nie mieliśmy ze sobą szampana, bo nie chciało mi się go nieść pod górę. W międzyczasie od strony Czarnego Stawu pod Rysami pojawiła się para przesympatycznych ludzi z Warszawy. Szybko się zapoznaliśmy i razem oczekiwaliśmy na Nowy Rok. Oni mieli wino, my ogórki.
 
Czar jednak prysł, kiedy przed północą ze schroniska zaczęło się wytaczać „nawalone stado”, a przez otwarte drzwi wydostały się hity typu „Żono moja, serce moje” i „Ona tańczy dla mnie”. Było to mega słabe, bo wiadomo jak to nawalona ekipa: wrzaski, kilka zawieszonych w powietrzu „kurew”… Było to jednak jeszcze do zniesienia. Najgorsze było to, że z sercu Tatrzańskiego Parku Narodowego zostały odpalone sztuczne ognie (dowód mam na filmie). Tak więc szybko złożyliśmy sobie życzenia, po czym zgodnie z planem zawinęliśmy się z nowymi znajomymi i zeszliśmy na dół.
 
Pomimo zamkniętego schroniska, sztucznych ogni oraz pijanych gości rodem z sylwestra z krakowskiego rynku, wyprawa na przywitanie nowego roku nad Morskim Okiem była genialna. Oczywiście bardziej wyprawa niż samo przywitanie. Najbardziej zapadnie mi w pamięci ta cisza, gdy milkły skrzypiące na śniegu kroki. Ten pojawiający się bezwład, kiedy stawaliśmy, aby nacieszyć się wszechobecną samotnością, ta pochodząca nie wiadomo skąd poświata odbijającego się od śniegu światła, czaaaad! Jedyną myślą, jaka przychodziła mi wtedy do głowy był cytat z Martina „Zima idzie Jonie Snow”, a na żonę spoglądałem z daleko idącą podejrzliwością, czy czasem nie zamieni się w wilkora i nie rzuci się na mnie, aby przegryźć mi tętnicę 🙂
 
PS. To przykre, że schronisko zaprzestaje z powodów komercyjnych swojej misyjnej działalności. A gdyby tak doszło do załamania pogody, zerwał by się wiatr i ludzie potrzebowaliby schronienia to co? Nie wpuścimy, bo goście komercyjni sobie tego nie życzą? Rozumiem biznes. Gdyby byli w tę noc nastawieni na zarobek z turystów to nic by nie zarobili, bo turystów po prostu było za mało. Mimo wszystko w takiej sytuacji powinni mieć wydzielone jakieś pomieszczenie, bez dostępu do „gości hotelowych”, gdzie ta wspomniana rodzina z dzieckiem powinna mieć możliwość ogrzania się i wypicia czegoś ciepłego.
 
Nie wiem gdzie będzie wyprawa w przyszłym roku, ale życzę Wszystkiego dobrego Tatromaniakom!
 
Tekst i zdjęcia: Bartosz Konopka
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Tagi: Morskie Oko Nowy Rok schronisko sylwester zabawa


Powiązane artykuły