09 wrz 2014

„Wołanie w górach” – historia wypadków tatrzańskich (cz.3.)

„Wołanie w górach” – historia wypadków tatrzańskich (cz.3.)

Kolejna część cyklu poświęconego historii tatrzańskich wypadków i akcji ratunkowych na podstawie książki „Wołanie w górach” Michała Jagiełły. Dziś przypominamy pierwszy znany wypadek na Czerwonych Wierchach i długotrwałe poszukiwania Aldony Szystowskiej.

 

Poniższe wydarzenia miały miejsce w 1912 roku. Dnia 8 lipca ok. godziny 8 wieczorem dr Ludomir Sawicki spotkał na Krupówkach Mariusza Zaruskiego, naczelnika TOPR, informując go, że prowadząc naukową wycieczkę z Doliny Kościeliskiej na Przełęcz Tomanową i Czerwone Wierchy pod szczytem Krzesanicy ok. 50 m po stronie południowej zostawił jedną z uczestniczek, Aldonę Szystowską. Gdy w ciągu 15 minut nie połączyła się ona z resztą towarzystwa, zaczęto poszukiwania, które nie dały żadnego rezultatu. Zaginiona ubrana była w szarą bluzkę w kratkę, czarną spódnicę, buty zwykłe miejskie, kapelusz tzw. awiator, miała przy sobie worek turystyczny i niewielkie zapasy żywności.

Jak pisze Michał Jagiełło, nazajutrz rozpoczęto poszukiwania zakrojone na niebywałą skalę. O wysiłku organizacyjnym TOPR najlepiej świadczy ten oto wykaz: 9.07. – 12 osób, 10.07. – 16, 11.07. – 16, 12.07. – 20, 13.07. – 26, 14.07. – 3, 17.07. – 13, 18.07. – 13. Przeszukiwano cały rejon od Giewontu po Ornak i od regli po słowackie doliny – bezskutecznie. Ratownikom przyszli z pomocą koledzy zaginionej i turyści. W poszukiwaniach brał udział także Julian Marchlewski, który ten pisał o nich w liście do żony:

„Robota była twarda, gdyż trzeba było obszukać całą Dolinę Tomanową porosłą kosówką, trzeba było drzeć się poprzez kosówkę, zachodzić za każdy kamień, przypuszcza się bowiem, że mogła zmęczona siąść gdzie i zemrzeć. Na tym zeszedł piątek. Przenocowaliśmy pod gołym niebem. Przewodnicy zrobili w mig kolibę tj. szałas z drzew urąbanych, ściany z gałęzi, pościel z drobnych gałęzi; rozpaliło się watrę, ognisko ogromne, takie że wołu by upiekł na nim. Członkowie pogotowia mieli swoje worki do spania, ja nie miałem. Noc była na szczęście pogodna, lecz nie mogłem zasnąć, przesiedziałem całą noc przy ognisku. Przyszły w to miejsce inne oddziały pogotowia, które przeszukały inne doliny.

Nazajutrz w sobotę przeszliśmy inną drogą do Czerwonych Wierchów i zaczęła się najtrudniejsza część: przeszukiwanie skał Krzesanicy. Tu mogła bowiem też zwrócić się, lecz są to skały groźne, urwiska, w których człowiek nie znający gór nie poradzi sobie, zabije się. Rozdzielono nas znowu na oddziały i poszliśmy drzeć się po wszystkich urwiskach załażąc za każdą grzędę, półkę, zachodzik. Niektórzy musieli spuszczać się po linach na 30 metrów. Ja byłem w oddziale, który miał przeszukać źleb ku Pisanej Skale, miejsce mniej karkołomne, ale strasznie uciążliwe. Więc znów szliśmy rozdzieleni, włażąc za każdy załom skały, drąc się do miejsc najbardziej nieprzystępnych. Wieczorem zeszli się wszyscy w restauracji w Kościeliskiej Dolinie i stamtąd przyszliśmy do Z., niestety bez najmniejszego rezultatu. Zharowałem się diabelnie, ale nie żałuję, gdyż były po drodze rzeczy bajecznie ciekawe”.

Niemal przez cały czas z ratownikami współpracował Ludomir Sawicki, obciążający w pewnym sensie siebie za zaistniałą tragedię. Wszyscy wiedzieli, że nie szukano żywej. Tę ponurą pewność ratownicy mieli już po paru dniach. Wciąż jednak była znikoma szansa, cień nadziei – może gdzieś w opuszczonym szałasie…Sprowadzony „agent z Katownic z psem policyjnym” okazał się całkowicie bezradny. Na żądanie rodziców zaginionej, Starostwo w Nowym Targu ogłosiło 23 lipca nagrodę za jej odnalezienie – 2000K za żywą, 500K za zwłoki. Wypłacona mogła być tylko w przypadku znalezienia w przeciagu dwóch tygodni od dnia wydania komunikatu.

Po dłuższej przerwie, 1 sierpnia, znów wyruszyła na poszukiwanie ekipa, złożona tym razem z 12 ratowników. Jak zanotował Zaruski: „Od Miętusiej przez Kobylarz ku Wielkiej Turni, którą od góy i od dołu czterokrotnie przeszukiwano przedtem. Ze Zdybem udaliśmy się w żleb główny. Tam, w 30 m kominie u góry dostrzegł Zdyb worek turystyczny śp. Szystowskiej. Postępując dalej, gdy w dolnych partiach wychyliłem się asekurowany przez Zdyba na linie, dostrzegam w żlebie na progu skalnym zwłoki śp. Szystowskiej. Nazajutrz z 7 członkami straży (…) udałem się na miejsce i zwłoki zaszyte w płótno spuściłem na piargi. Stąd odniesiono je do wozu i ułożono w trumnie”.

„Tak zakończyła się dla młodej dziewczyny wycieczka łagodną granią Czerwonych Wierchów. Wystarczyło parę minut, jeden obłok mgły, aby spiesząc za grupą, pomyliła drogę i skręciła na północ ramieniem Wielkiej Turni. Teren jest tam wszędzie bardzo podobny. Obłe skłony porośnięte są trawą, czasem zajaśnieje jakaś wapienna skałka, czasem jakiś niewielki próg skalny zagrodzi drogę, ale łatwo można się po nim zsunąć i znów znajdujemy się na wygodnej półce, więc następny próg, bo już mgła się rozwiała i widać w dole szałasy w Dolinie Małej Łąki, słychać szczekanie psów owczarskich i pokrzykiwanie juhasów” – kończy Jagiełło.

Michał Jagiełło, „Wołanie w górach”:

Wielokrotnie wznawiany bestseller. Opowieść o historii powstania i działalności pogotowia górskiego w polskich Tatrach, kronika najciekawszych oraz najtrudniejszych akcji ratunkowych przeprowadzanych począwszy od powstania TOPR w 1909 roku, refleksje dotyczące gór i ludzi. Książka jest pasjonującą lekturą, ale też przestrogą. Uczy pokory wobec żywiołu, jakim są góry, i głębokiego szacunku dla ratowników górskich. Obecne wydanie zostało poszerzone i uzupełnione, zarówno w partiach historycznych jak i współczesnych (do sezonu zimowego 2011 włącznie) -> ZAMÓW KSIĄŻKĘ

 

Tagi: Aldona Szystowska Czerwone Wierchy historia Michał Jagiełło poszukiwania TOPR Wołanie w górach wypadek


Powiązane artykuły