Chwila pecha i zmiana całego życia. Oto jak Iza złamała kręgosłup na Sarniej Skale (RELACJA)
Nawet zwykły spacer na Sarnią Skałę może zakończyć się groźnym wypadkiem. Przeczytajcie relację Izy ze zdarzenia, które na stałe odmieniło jej życie.
Przyczyny wypadków w górach są różne. Złe przygotowanie, głupota, nieostrożność, pośpiech…albo najzwyklejszy pech, co dobitnie pokazuje poniższa historia. Oto relacja Izy Siudzińskiej:
„Wypadek w 2016 roku, a jego skutki niestety towarzyszyć mi będą do końca życia. Skończyło się bowiem na złamanym kręgosłupie, poruszam się więc na wózku inwalidzkim. Historia jest wręcz banalna – kiedy mówię, że miałam wypadek w górach, że spadłam w przepaść, wszyscy myślą, że się wspinałam w jakichś ekstremalnych warunkach. Prawda jest jednak taka, że to był zwykły spacer na Sarnią Skałę.
Był piękny sierpniowy, słoneczny dzień. Z grupą przyjaciół postanowiliśmy zrobić sobie taki lajtowy wypad (dzień wcześniej daliśmy sobie trochę w kość i mieliśmy zakwasy). Gdy weszliśmy, na szczycie było mnóstwo ludzi, którzy oblegali skałę, postanowiliśmy więc znaleźć jakieś spokojniejsze miejsce na uboczu, żeby zjeść kanapki i podelektować się widokiem na Giewont. Poniżej wypłaszczenia na którym siedzieliśmy była wąska ścieżka. Ponieważ w górach jestem dość ruchliwą osobą, postanowiłam się tą ścieżką przejść. W połowie drogi zatrzymałam się na chwilę, bo mój kolega stojący metr wyżej chciał mi zrobić zdjęcie, na tą chwilkę złapałam się ściany i sekundę później leciałam w przepaść razem z 400 kg odłamkiem skały. Zatrzymałam się 40 metrów niżej z dwiema dziurami w głowie, połamanymi żebrami, wybitym barkiem, wieloodłamowym złamaniem kręgosłupa w odcinku piersiowym i rozerwanym rdzeniem kręgowym. Dodam, że po górach chodziłam o dziecka o każdej porze roku, tak że wydawało się, że jestem przygotowana na jakieś niespodzianki. Góry są jednak nieprzewidywalne i żeby uniknąć wypadków trzeba by było po prostu przestać po nich chodzić. A są piękne, nadal je kocham i niedługo mam nadzieję zawitać nad Morskim Okiem i na Kasprowym.
Chciałabym też uczulić wszystkich, którzy są świadkami akcji ratunkowej, żeby nie tłoczyli się w pobliżu akcji. W moim przypadku helikopter musiał podlecieć bardzo blisko ściany, pod którą leżałam i niestety przez kilka minut nie mógł tego zrobić, bo tłum gapiów stał tak blisko krawędzi, że helikopter zgarnąłby ich łopatami śmigła. Już nie mówię o tym, że ktoś mógł się poślizgnąć lub zostać popchnięty i wylądować koło mnie. Na szczęście mój kuzyn miał przez telefon kontakt z załogą śmigłowca i poprosili go, żeby cofnął ludzi. Nie było to jednak takie proste – dopiero jak ryknął i przesunął kilka osób, to podziałało. Tą część historii znam już tylko z opowieści, leżąc na dole cieszyłam się tylko, że helikopter z pomocą już jest. Bądźmy więc ostrożni nawet na teoretycznie łatwych szlakach i nie utrudniajmy chłopakom z TOPRu ratowania pechowców kochających góry.
Po wypadku ratownicy powiedzieli, że ten kawał góry odpadł prawdopodobnie dlatego, że kilka dni wcześniej były intensywne opady i woda podmyła i tak mocno już zwietrzałą skałę.”